moja mama...
– Herman Auerbach
w ciszy świtu przemyka spogląda za okno
kiedy mleko zaczyna kożuszyć
zalewa płatki od lat wciąż te same górskie
mruczy pod nosem pewnie znów upuściła kroplę
czajnik bulgocze łyżeczka stuka o cukiernicę
zapach minutki roznosi się po mieszkaniu
chlipie raz drugi
podstawką zatrzymuje aromat
a pantoflami wydeptuje ściężkę
w stronę łazienki bo przecież czas już
na przygotowanie się do liturgii
toaleta odświętne ubranie kosmki włosów
zwija w kłębek srebrzystej włóczki
minuta przed siódmą włącza telewizor
dzwonek i czas na win odkupienie
nie potrafię zaśpiewać tych dzisiejszych pieśni. szepcze
czasem dopowie cholera
dwa kwadranse w skupieniu
potem zmiana ubioru na dzienny
owsianka a jakże czeka i herbata
mocno cukierkowa
codzienny rytuał aż po zmierzch
podzielony na cząstki istnienia
codziennie tak samo a innie
szczęśliwa że jeszcze raz powitała dzień
pełen zmarszczek a w każdej wyrzeźbiona sentencja
wspomnienie chwili