Andro-meno-pauza (01)
Tak bardzo w tamtej chwili chciałam, by odwrócił głowę i spojrzał na mnie, a nie w procedurę. Ale ten dupek wciąż przebierał palcami po klawiaturze i nie zwracał uwagi. Byłam przeźroczysta. Patrzył w słowa i układał zdania. A gdy napisał wszystko, rzekł:
– To pani ostatnia menstruacja w życiu… – Z uśmiechem strzelił palcem wskazującym w kropkę i nawet nie zadrżała mu ręka.
Zastygłam jak te postacie w niemych filmach. Jak to? To już? Bez fanfar i banalnie, tak nagle bez ostrzeżenia.
Postałam chwilę za jego szerokimi barami, po czym ostentacyjnie odeszłam i zaczęłam krążyć po gabinecie. Krążyłam niewidzialna, powoli i z godnością na jaką pozwalało chodzenie w samej bieliźnie – La Perla model Oriental Suite w kolorze burgunda. W tę i we w tę, od czasu do czasu zerkałam kątem oka na pieprzonego pisarczyka. Bez efektu. Znudzona tym bezgłosem, spojrzałam na stojącą w rogu pokoju starą sofę. Czekoladowa, dobrze wyprawiona skóra, wygodne oparcie i spore siedzisko… Usiadłam.
Cóż, kiedyś była miękka i nowa – pomyślałam, gdy wpadałam w czeluść kanapy, czułam wpijające się w pupę sprężyny.
– A obecnie… Zwiotczała, zużyta i wysiedziana gąbczasta struktura… – burknęłam pod nosem, wygładzając palcami przetartą tapicerkę.
– Mówiła coś pani? – zapytał doktorek.
– Nie – odparłam, wzruszając ramionami.
Zastanawiałam się, co powiedzieć, patrząc, jak wreszcie wstaje i zadowolony podaje mi sukienkę. Co miałam powiedzieć? Że to proces… No, chyba że ten gburowaty lekarz jest usposobieniem Boga. Jeśli tak, to taka dokładność nie stanowi dla niego problemu…