Pan
rozemglony sen z tęsknotą nocną znika.
Właśnie byłem panem zwierząt na sawannie,
jeszcze gardło rozedrgane mam od ryku.
Ciepła ziemia chciwie piła blask księżyca,
co szarańczą na spaloną trawę padał.
Gibkie ciała wyprężały młode lwice
i czekało na rozkazy moje stado.
Sen jak prezent. . . i przeklęte przebudzenie. . .
ludzki jazgot, na widowni fleszów błyski. . .
— Dziś nie będę, człeczku, skakał po arenie!
I nie włożysz mi durnego łba do pyska!
Słońce płonie, w pożar nieba ścierwnik wzlata,
woń zdobyczy, pot na sierści w biegu dzikim. . .
— Nie wygrażaj mi, karzełku, śmiesznym batem,
gdy wezbrane serce pełne mam Afryki.