Mewa
Słucham ludzkiej tęsknoty dyszącej w kabinie.
Czekam, aż świt rozdzieli dwa ciała splecione,
aż jacht kipiel przyboju przy główkach pokona
i w mgłę szarpaną wiatrem odpłynie.
Gwizd na wantach, ulewa, Neptun się rozsrożył.
Ciasny kokpit, grot w refach, dwa cienie na fali...
Do ich twarzy — łzy przyschły, czy tylko sól z morza?
Niech im wicher roznieci w zmarzłych głowach pożar,
niech serca pozycyjne zapali.
Pofrunę tam, gdzie fale cwałują jak konie,
gdzie z odmętów wychodzą żeglarze umarli.
Nie siadam na ramionach, lecz pióro uronię
do łupinki żywiołem miotanej, gdzie oni
znów do siebie ustami przywarli.
*