Michel Petrucciani
na nieustanne bóle kości,
było darem Niebios czy Piekieł?
Gdy wnieśli ciebie na scenę
i posadzili, jak przygrubą kwokę,
na stołku fortepianowym,
wydawało się, że tego wieczoru
nic bardziej widowiskowego
na tej scenie się już nie wydarzy.
Ale została przecież twoja muzyka,
przyczajona jakże sprytnie
za zdeformowanym ciałem,
brylująca i uwodząca, figlarna
i pewna siebie. Obejmująca
we władanie kobiety i mężczyzn,
a ból, jak wstydliwy rekwizyt,
musiał poczekać do końca
widowiska.