Śmierć kamienia
I słucham jak spada, tnie powietrze,
W prostego lotu trasą niezmienną
Nim w pył drobny się zetrze.
Spada, a ja nie odrywam oczu
Od lotu, który był przeznaczeniem
Zrodzonym w wieków pomroczu
Z miłości Boga ciepłym natchnieniem.
Wciąż w przepaść spada i spada,
Lotu niezmiennego linią prostą,
Nie ma dna – jest zagłada,
Której korzenie w kamieniu wyrosną.
A kamień twardy kruszy się powoli,
Powietrza dotykiem bezlitośnie smagany,
Z Boga wyroku, życia okrutnej niewoli,
W dół, już na starcie pokonany.
Lecz, czy kamień cokolwiek czuje,
Czy wie, że spada, że życie traci
Z każdą sekundą, nim pył zawiruje,
I kształt swój bezpowrotnie utraci.
