Kobiety jak magnolie zakwitają za szybko (prozą spisane) 5
— Za późno, trochę za późno — spojrzał na mnie. — Ale nie traćmy nadziei. Dziś czwartek, w poniedziałek widzę obydwie panie u siebie na oddziale. Najpierw zastosujemy chemioterapię w ośmiu cyklach. Cztery frakcje co tydzień, a potem co dwa i na końcu zoperujemy żołądek. Jako młodszej koleżance mówię, że cudów nie obiecuję, ale to mocna kobieta i chce żyć. — Wstał i podał mi dłoń. — To do poniedziałku.
Wyszłam. Czekała mnie trudna rozmowa. Za godzinę byłam umówiona z Filipem, razem jej o tym powiemy. Usiadłam, by jeszcze raz przeanalizować wyniki, lecz łzy na to nie pozwalały. Sześć miesięcy temu bytowaliśmy u niej i nic nie wskazywało choroby. Zarzucałam sobie, że niczego nie zauważyłam.
Kobieta Tutaj-Jesteś-Zamiast-Czekać-Przy-Wejściu wybiła mnie z myśli. Obok stał Filip i nieznajomy mężczyzna. Mój narzeczony jakby się trochę skurczył, stał jak skarcone dziecko za zjedzenie o jednego cukierka za dużo. Kobieta To-Jest-Ta-Dziewucha zwróciła się do mężczyzny.
— Damian Porębski, prawnik rodziny Pelczarów. — Podał mi dłoń.
— To, gdzie ona leży? — zapytała kobieta Chcesz-Zagarnąć-Majątek-Niewdzięcznico-Jedna.
Jej słowa uderzyły mnie boleśnie.
— Żegnam państwa. — Spojrzałam na Filipa. — Zastanów się, czy chcesz być ze mną?. Życzę ci wszystkiego dobrego. Odeszłam, za rogiem załapałam taksówkę. Nikt nie biegł, nikt nie wołał. Wsiadłam i wybuchłam płaczem.
— Mogę pani w czymś pomóc? — zapytał kierowca.
— Chyba nie, ja muszę sama sobie pomóc — odpowiedziałam.
Pięć miesięcy później zawładnęła nami atmosfera wigilii.
W mojej ciasnej kawalerce wrzało jak w ulu. Michalina po siódmej frakcji chemioterapii wyszła na przepustkę, siedziała w kwiecistej chusteczce na głowie lepiła pierogi i uszka. Roman przyrządzał rybę. Po mieszkaniu roznosił się zapach kompotu z suszonych owoców.
Ja robiłam stroik i rozmyślałam. Od tamtego czasu się nie odzywał. Kobieta Ubezwłasnowolnię-Cię-I-Zamknę-W-Hospicjum parokrotnie próbowała spotkać się z Michaliną, ale Roman strzegł jak Cerber jej prywatności. Dzwonek do drzwi poderwał mnie, kiedy otworzyłam w progu ujrzałam Elżbietę. Przed wyjazdem do rodziny przybiegła podzielić się opłatkiem. Do tych zapachów dołożyła garść swojego śmiechu. Zauważyłam jakąś tajną konspirację z Romanem. Wbiegła i wybiegła tak szybko, zostawiając prezenty pod choinką. Punktualnie o osiemnastej usiedliśmy do kolacji. Pusty talerz wciąż czekał… Miałam cichą nadzieję.
Nadszedł czas na gwiazdora. Roman podawał paczuszki, a my z Michaliną jak dzieci śmiałyśmy się z zachwytu. Tylko jedna, a gdzie reszta prezentów pomyślałam. Popatrzyłam na Michalinę i usłyszałam.
— A teraz chcemy ci dać razem z Romanem prezent i wręczyła mi pudełko. Zanim otworzysz, przyrzeknij że nie odrzucisz naszej woli. Chcemy, abyś nas pojutrze zawiozła do ślubu swoim nowym autem. Bo w końcu ktoś musi — westchnęła.
— Kochani… nic więcej nie mogłam wydusić z siebie. Teraz zrozumiałam szeptania Elżbiety, a wcześniej tajemnicze rozmowy ze mną o samochodach, kolorach i tapicerce.
Patrzyłam na zmęczoną istotę i zazdrościłam jej wewnętrznego poszanowania prostych zasad, akceptacji życia takim, jakie jest, i ludzi, takimi jacy są. Ile wykształconych osób mogłoby brać przykład z tej prostej kobiety. Ciekawe, czy w dzisiejszym świecie też da się taką równowagę osiągnąć?
Kiedyś zdradziła mi swoją tajemnicę, że pragnie, aby ktoś jej włożył na palec obrączkę. Spoglądałam na nich, nie wiedziałam jeszcze, że jest to ostatnia nasza wspólna wigilia.
Zadzwonił telefon, kiedy odebrałam, usłyszałam głos Filipa. — Dzwonię z budki, więc… cisza… chciałbym złożyć życzenia i… byććć z tobąą… chchcę... — jąkał się jak małe dziecko.
— Wiesz, zostań w tej budce i nie dzwoń więcej — powiedziałam stanowczo, kładąc słuchawkę na widełki.
Zawiozłam, jak obiecałam. Czerwony Volkswagen i białe róże na masce. Ceremonia ślubna odbyła się według planu, para młodych i dwie świadkowe - Elżbieta i ja. Obrączka na palcu Michaliny lśniła szczerym blaskiem.