Góral
oblanych szarobrunatną farbą,
echo gdzieś w oddali,
niesie oddech młodzieńca.
Czekając na naiwne,
wiernie wierzące zwierzę,
ruchem karku spokojnym,
wypatruje chmur.
Nagły łoskot,
trzask zaciskanych szczęk,
nadzieją go napełnia,
koźlę wypełnia lęk.
Sunie susem w dół,
zrywa do biegu odłamki,
rzemień krypci tłamsi goleń,
cuchę podwiewa halny.
Czuje zapach ofiary,
szorstkiego futra chrzęst,
napiętych racic miotanie,
klaszczących wśród turni.
Oczy jego spokojne,
twarz bez grymasu,
ślepia kozicy zamglone,
ulotnione z duszy.