***magnetyzm serca
spotykam ich bardzo często
przychodzą świetlistą
wstęgą
coś mi zawsze mówią
jakby żałowali
że wcześniej nie mówili
że nie mieli odwagi...
"źle się czuję" - mówi stojąc na ulicy
Starowiślnej obok urszulanek
"jest mi jakoś słabo..." - a ja
aby nie upadła jak mogłem
próbowałem...
ciągle z Paryża też wraca
wielki ojciec co zniknął we mgle
wchodzi w pelerynie
gdy wszyscy siedzimy
i zajmuje puste miejsce
przy stole...
chcę dłużej pomówić
lecz on - już na niego czas
tak mi mówi...
I wraca zawsze do siebie po angielsku
wychodząc z tego wysokiego
pokoju
gdzie ten sam stroik z lampkami
każdego roku wciąż stoi i stoi...
I budzę się nagle
znów słyszę
dzwonek...
lecz to nie on, ów niebieski ptak
który szczęścia małe
chciał zdążyć dogonić
- to tylko komórka moja
tak wściekle dzwoni
a mnie ogarnia rozpacz
jak tych których odratowano
a mnie marzy się wszystko
i wielki stół i droga w dół
i łuna ponad kościołem...
***
Magnetyzm serca...
Jedziemy autokarem, pełnym psychiatrów, psychologów i działaczy społecznych. Jest rok 2006, Niemcy, miasteczko Ravensburg. Nagle czuję TO. Siedzę z przodu, razem z innymi pacjentami i pacjentkami. Osoba nagle wstaje i woła przez cały gwarny autokar, bo jest wesoło. To kolejny dzień wyjazdu na konferencję niemiecko-polską w sprawie narodowego funduszu dla psychiatrii w Polsce. "Andrzej! Chodź tu szybko, Rafał się źle czuje". Sprawdzam tętno, bo umiem określić bez aparatu - zbliża się do 160 uderzeń na minutę. Jeszcze chwila i umrę. Publicznie, co jest najgorsze. Andrzej przerywa wesołe żarty w autokarze z tyłu i natychmiast, bezszelestnie jak duch siada koło mnie. Bierze mnie za rękę. Zaczyna rozmowę. "Jak przyjedziemy do hotelu, natychmiast grzmotnij sobie anafranilek, ok?" - mówi aksamitnym głosem. Tętno się zatrzymuje na 150, ale po wielu minutach rozmowy zaczyna z wolna opadać. "To jest jakiś błąd w myśleniu" - mówi Cechnicki, krajowy koordynator Stowarzyszenia "Schizophrenia - Open The Doors", w Polsce - "Otwórzcie Drzwi". "No właśnie" - mówię, ale czuję, że on miał co innego na myśli, a ja uważam, że błąd w myśleniu to ruina w mózgu, będąca konsekwencją błędu w transkrypcji DNA podczas zapłodnienia. Przestawiły się literki czterech zasad, z których składa się spirala kodu. Jeszcze chwila. Mija nas Krzysiu, jeden z najlepszych terapeutów w Krakowie - "skądinąd" - mówi mijając nas. "I zewsząd..." - dodaje niosąc komuś kawę z automatu. Tyły z reguły piją...
Opowiada mi za chwilę coś Małgosia, schizofrenia paranoidalna od dzieciństwa, gdy Cechnicki zniknął znowu w głębi autokaru, pacjentka wieloletnia Andrzeja. "Wiesz, jak byłam młoda, może miałam dwadzieścia lat, byłam raz na imprezie, na którą zaproszono też Andrzeja. W pewnym momencie, w środku imprezy domowej, takiej prywatki, Cechnicki wstaje i wchodząc do drugiego pokoju pyta na cały głos - "A propos, gdzie jest ta dziewczyna, która dwadzieścia clonazepamów popija koniakiem". "To ja" - odpowiedziałam mu od razu uśmiechając się. "Będzie Pan moim terapeutą?" - spytałam. "Ok. Ale pod jednym warunkiem: że się we mnie nie zakochasz" - odpowiedział. I wyobraź sobie, że ja powiedziałam od razu: "Obiecuję, nie zakocham się." I dziś, po tylu latach prawie pokonałam swoją schizofrenię.
Następny dzień - impreza na otwartej przestrzeni nad jeziorem Baden Baden, ale pod dużym, wojskowym namiocie. Siedzimy wszyscy - Niemcy między przybyłymi nami, Polakami. Nagle czuję TO. Podchodzi do gardła, ściska za żołądek, atakuje panicznym biciem serca. Czuję, jak zmienia się percepcja, nie rozumiem rozmów, choć trochę znam niemiecki, zwęża się myślenie w tunelowe, strach łapie cały organizm, jest to trudne do wytrzymania. "Panie doktorze, ja zaraz zemdleję. Nie mogę oddychać" - mówię po cichu, starając się jak mogę zachować zimną krew, pokerowe oblicze, nie dać poznać po sobie tej narastającej paniki moralnej. Tak naprawdę na końcu języka miałem coś innego - miałem powiedzieć, że czuję, jakbym miał zaraz się udusić i umrzeć. "Założymy się, że nie zemdlejesz?" - mówi dobitnie i ciepło Andrzej. "Chodź ze mną". Pomaga mi wstać, bo potykam się o krzesło (objawy miękkie), wychodzimy z gwarnego namiotu, gdzie imprezuje ze dwieście osób. Idziemy brzegiem jeziora, jest październik, pogoda, zaraz wszyscy zjedzą, wyjdą z namiotu i zaczną taniec na otwartym polu nad jeziorem. Rozmawiamy. "Grzmotnij sobie jeszcze jeden anafranilek" - mówi Andrzej, pyta, czy mam. Mam. Wchodzimy na pomost, który wcina się z jezioro, cykady na cykladach, świerszcze, gwar i szum w tle zostały daleko za nami. I w tej ciszy, jak stoimy na pomoście, Andrzej mówi: "I odtąd aż do końca życia pozbądź się wszelkich duszności i kołatania serca, oducz się ich". Niedługo po powrocie do autokaru duszności ustąpiły na wiele lat. Nazajutrz psychiatrzy polscy śmieją się między sobą. "Magnetyzm serca...sugestia i po sprawie". Też bym tak chciała - mówi młoda psycholożka, która po tym, jak samodzielnie rozwiozłem ludzi nocą w obcym mieście busem po hotelach, nie znając Ravensburga, zbierała szczękę z podłogi. Walczewski po cichu mówi do Cechnickiego, nie wie, że mam nadsłyszalność i słyszę, że mówi "zobacz, ale przeważają objawy miękkie...poza tym dlaczego jest tyle masek somatycznych...", potem poszliśmy oglądać jeden z najlepszych niemieckich szpitali dla nerwowo i psychicznie chorych. I ten moment w kościele, gdy pacjenci myszkowali po świątyni, gdzie się dało, a ja przewalałem się z kąta w kąt, nagle widzę samotnego Andrzeja, jak siedzi w pierwszej ławce pustej świątyni, podparłszy brodę z pozycji Chrystusa frasobliwego i nad czymś mocno medytuje...
/cdn./
Cz.1 książki, która ukazała się w 2024 roku pt: "Gorzej niż w piekle. Pół wieku ze schizofrenią."