Sklep z marzeniami
to ten jeden budynek
na końcu uliczki,
w którym nie palą się światła,
do którego nikt nie wchodzi,
którego nikt nie opuszcza.
Matki opowiadają dzieciom,
że to melina bezdomnych
i żeby się tam nie bawiły,
bo ktoś je porwie.
Ojcowie kwitują to uśmiechem,
podnosząc potomstwo
i skacząc z nim po pokoju,
krzycząc i piszcząc.
Osiedlowe staruszki
opowiadają sobie historie,
o tym, kto tam mieszkał
i jakie straszne zbrodnie popełnił.
To wszystko kłamstwa.
Chociaż na szyldzie
wyblakły już dawno słowa
„Sklep z marzeniami”
właściciel i wnętrze
nic się nie zmienili.
Mężczyzna był bardzo blady,
chudy jak przecinek
i porażająco wysoki.
Można było pomylić go
z wieszakiem na kapelusze,
o ile stał nieruchomo,
co zdarzało się mu
nad wyraz rzadko.
Miał ruchliwe dłonie,
przypominające blade pająki.
Każdego, kto odwiedził sklep,
nawet jeśli tylko przez zrządzenie losu
(zwłaszcza przypadkiem,
niewielu zapuszczało się tam specjalnie,
po znalezieniu zakurzonej książki
o zżółkłym papierze
i ręcznie wykaligrafowanych literach,
obiecującej miejsca absolutnie wyjątkowe)
witał radośnie niskim głosem,
rezonującym w suchej klatce piersiowej.
Jego rzadkie włosy
o nijakim kolorze
leżały płasko na czaszce,
a bladobłękitne oczy
wydawały się kawałkami lodu.
Lubił poznawać nowych ludzi,
właśnie dlatego,
setki lat temu,
podpisał pakt z potężnym magiem.
Nieśmiertelność
za prowadzenie małego sklepu.
Uznał to za niezwykłą okazję,
absolutne zwycięstwo,
dwa do zera.
Półki sklepu były masywne,
wykonane kunsztownie z drewna.
Marzenia były zamknięte
w szklanych słoikach,
jarząc się eterycznym blaskiem.
Ambicje stały na dębowych półkach,
a miłosne westchnienia na drewnie różanym.
Prośby niemożliwe do spełnienia
tłoczyły się w gablotkach
z kasztanowca.
Z olchy zbudowano półki
na sny artystów
o ukończeniu dzieł, czy o wenie,
a brzozowe deski
podpierały marzenia zwyczajne,
o pracy, szkole i przyjaźni.
Sprzedawca nigdy nie opuszczał sklepu,
świadomy,
że klienci mogli przyplątać się
o każdej godzinie dnia i nocy.
Zawsze miał przygotowany imbryk
pełen herbaty lub kawy
w zależności,
co akurat wpadło mu w ręce.
Ludzie,
którzy decydowali się
spełnić swoje marzenia,
nie spodziewali się nigdy ceny,
którą sprzedawca ustalał
wedle własnego widzimisię.
Niemili i opryskliwi
musieli oddawać majątki życia,
a uprzejmi i przyjaźni
jedynie guzik od płaszcza.
Czasami mężczyzna
żądał czegoś niematerialnego,
pierwszego śmiechu
pierworodnego dziecka,
ostatniej łzy
umierającego starca.
Kiedyś do jego sklepu
weszła dziewczyna ociekająca wodą,
miała przeciwdeszczowy płaszcz i parasol
w nijakim zgniłozielonym kolorze,
ale nie uchroniły jej one
przed oberwaniem chmury za oknem.
Natychmiast w progu
zdjęła okrycie i powiesiła je
wraz z parasolką,
by nie zamoczyć drewnianej podłogi,
bardziej, niż to konieczne.
Przywitała się grzecznie,
po czym usiadła na barowym krześle
stojącym przy kontuarze.
-Myślałam, że tajemniczy
Sklep z Marzeniami
będzie trudniejszy do znalezienia
niż Arka Przymierza -
zażartowała,
by przełamać lody.
Odpowiedział jej niepewnym uśmiechem,
zanim zaproponował herbatę.
(Tego dnia
udało mu się znaleźć
taką o smaku pomarańczy i cynamonu.
W całym sklepie pachniało
świątecznie-orientalną wonią)
Przyjęła ją z wdzięcznością,
obejmując zziębniętymi palcami filiżankę.
- Przyszłaś tu,
żeby spełnić swoje marzenie, prawda?
Zaśmiała się ciepło,
jednak czuł w tym fałszywą nutę.
- Nie wydajesz się zaskoczony.
Przyjrzał się jej uważnie,
badając możliwe reakcje.
- Niewielu przychodzi tu dla towarzystwa.
Zupełnie tego nie rozumiem.
Tym razem się nie zaśmiała,
a jedynie uśmiechnęła pod nosem,
sącząc herbatę.
Odstawiła filiżankę na spodeczek,
niemal unikając
cichego brzęknięcia porcelany.
Spojrzała za okno,
gdzie deszcz atakował wszystko,
co nie skrywało się przed nim
dostatecznie skrzętnie.
- Mam jedno marzenie,
z którym noszę się od dłuższego czasu…
- Od jak długiego?
- Piętnaście lat.
Wyglądała na nie więcej niż
dwadzieścia, może dwadzieścia pięć.
Wyczuwał siłę marzenia,
choć nie jego istotę.
Płonęło w jej piersi
niemal białym płomieniem.
- Jestem w stanie je spełnić,
wiesz o tym, prawda?
- Tak, wiem, ja…
Właśnie dlatego tu przyszłam.
Zaczęła niekontrolowanie drżeć.
Wstał,
czując jej spojrzenie
wypalające się mu na plecach.
Jego kości strzykały ostrzegawczo,
gdy ruszał na zaplecze,
po pachnący lawendą koc.
Okrył jej drobne ramiona,
zanim ponownie usiadł.
Otuliła się,
naciągając koc zbielałymi dłońmi,
po czym kontynuowała historię.
- O pańskim sklepie
opowiedział mi dziadek,
miał starą księgę,
z której czytał mi historię.
Myślę, że tak naprawdę
to był jego dziennik.
Był podróżnikiem.
Przywoził babci prezenty,
takie jak orientalne przyprawy,
czy rzeźbione kły morsów.
Chyba w ten sposób
próbował przeprosić,
że nigdy go nie było
i tego samego nauczył mojego ojca -
rzucił jej szybkie spojrzenie.
Wydawała się pogrążona w myślach,
odległa i nieświadoma
swojego otoczenia.
- Ojciec? -
zapytał,
czując rosnącą ciekawość,
uczucie niemal mu obce.
- On nie był podróżnikiem,
ale i tak nie bywał w domu.
Po tym, jak mama umarła,
gdy miałam pięć lat,
oddał mnie dziadkom
i pogrążył się w pracy.
Nie wiem,
czym się zajmował,
nikt mi tego nigdy nie powiedział,
a ja nigdy się tym nie zainteresowałam -
poczuł silną potrzebę,
by uszczęśliwić dziewczynę…
kobietę właściwie.
To mogła być męska opiekuńczość,
ale tak naprawdę,
czuł się, jakby patrzył na skarb,
drogocenne pozłacane cacko,
na które ledwo pozwolono mu patrzeć,
lecz nie dotknąć,
nie… zawłaszczyć.
Spędzał czas w samotności,
nie czując głodu ani pragnienia.
Nie pożądał nikogo ani niczego,
ale gdy ona przekroczyła drzwi,
poczuł gdzieś w głębi serca,
że nie chciał,
by opuściła sklep i jego samego.
Martwił się,
że nie potrafiłby jej zapomnieć,
przez kolejne setki lat,
wypominając sobie...
- Czy wszystko w porządku?
Dopiero jej pytanie
wyrwało go z dziwnego transu,
przez który wpatrywał się w jej twarz
z napiętymi jak do skoku mięśniami.
- Tak, przepraszam,
zamyśliłem się...
Uśmiechnęła się,
pokazując mu,
że wszystko w porządku.
To było dziwne,
obcowanie z zupełnie obcą osobą
i próba czytania z jej reakcji,
gdy były tak...
wygładzone...
Lekkie uśmiechy i potakiwania.
Tacy ludzie nie odwiedzali jego sklepu.
Nie miękcy-spokojni,
lecz ambitni-złowrodzy
lub zdziwieni-zmieszani.
- Chcę najpierw poznać cenę,
zanim wyjawię marzenie,
czy to będzie w porządku? -
zastanowił się,
tak naprawdę to było wbrew zasadom.
Konkretne marzenia
nie mogły być sprzedane
taniej niż określona suma,
ale jego potrzeba sprawienia,
by kobieta była szczęśliwa,
nadal nie zniknęła
i podszeptywała mu,
by się zgodził,
co zrobił niezwłocznie.
- Spełnię twoje marzenie,
jeśli oddasz mi
najgorszą rzecz,
którą pamiętasz,
znienawidzone wspomnienie -
Spojrzała na niego.
Miała takie smutne oczy,
w kolorze kawy,
gorzkiej i słonej
zupełnie jak łzy.
- Mam takie wspomnienie,
ale...
to tylko fragment,
coś jak migawka.
Byliśmy ze szkołą w parku rozrywki.
Kolejki górskie,
wata cukrowa
i...
był tam też cyrk.
Mieli zwierzęta, klaunów,
ale była też wróżka.
Patrzyła w szklaną kulę
i wróżyła z kart.
Założyłam się z kimś,
nie pamiętam z kim,
ani o co...
Poszłam do tej wróżki
i zapłaciłam jej,
żeby wywróżyła mi z ręki.
Wszyscy się przysłuchiwali.
Wyglądała strasznie.
Mieszkała w cygańskim wozie
z dwoma czarnymi kotami.
Nosiła mnóstwo chustek,
które zasłaniały je włosy,
ale kilka kosmyków wystawało.
Sięgały jej prawie do ziemi
i były białe jak śnieg -
Mężczyzna podał jej
kolejną filiżankę herbaty.
Wydawała się potrzebować czegoś,
co mogła obracać w rękach.
Ujęła ją niepewnie,
ale nie wzięła ani łykam,
zbyt odległa myślami,
patrzyła w dal.
- Kazała podać sobie dłoń wiodącą,
jako osoba oburęczna
dla żartu, przysięgam,
podałam jej lewą.
Zaczęła krzyczeć.
Była naprawdę przerażona.
Nawet profesjonalna aktorka,
nie odegrałaby tak
ataku paniki.
Podobno moja linia życia
w ogóle nie istniała.
Była tylko niemal niedostrzegalną zmarszczką
Nie znam się na tych bzdurach,
ale żadna z moich linii,
powiedzmy szczęśliwych,
nie była odpowiednia.
Tak samo na prawej ręce.
W szkole nazywano mnie później umarlakiem,
dzieciaki nie chciały ze mną siedzieć,
bo bały się,
że zarażą się pechem -
zamilkła.
Wydawała się jeszcze smutniejsza,
niż zanim zaczęła mówić.
Zwiesiła głowę,
pozwalając mokrym kosmykom
wymknąć się zza ramienia
i opaść na twarz.
Podniósł dłoń,
by je odgarnąć,
ale powstrzymał się w ostatniej chwili.
Milczeli,
aż przerwała ciszę.
- Wypełniłam warunek naszej umowy,
teraz chcę,
by spełniło się moje marzenie.
- A jak ono brzmi? -
podała mu kremową kartkę,
złożoną w pół.
Otworzył ją
i odczytał zapisane tam słowa.
Jego twarz przeciął uśmiech.
„Chcę pracować
w Sklepie z Marzeniami”