Kształt imienia.
Imię nie ma dziś dźwięku.
Ma kształt.
Jest we mnie
jak pustka po ciele,
jak miejsce,
które pamięta nacisk.
Noszę je w głębi,
tam, gdzie wszystko
wyje z głodu.
Mój oddech jest za głośny.
Przeszkadza tej ciszy,
którą po sobie zostawiłaś.
Święta nie potrafią mnie ominąć.
Przechodzą na wskroś,
rozdeptując światło,
które nie wie,
czego dotknąć.
Twoje „halo”
jest ciszą.
Otwartą raną.
Bóg siedzi obok.
Nie odwraca wzroku.
Poprawia fałdę
na białym obrusie.
Jest ze mną.
Milczy.
Jak ostatni świadek,
którego nie da się przekupić
nadzieją.
Wie,
że moje miejsce przy tobie
zajmuje już
ktoś inny.
To milczenie
jest wyrokiem.
Trzymam ten kształt,
żeby się nie rozsypał.
Moje bycie tutaj
jest już tylko dowodem,
że ty
jesteś tam.
Zostałem
po tej stronie imienia.
Reszta
jest bólem,
który oddycha za mnie,
żebym nie zapomniał,
po co jeszcze żyję.
