między sekundami
nie w czasie,
lecz w szczelinach między sekundami,
gdzie myśl jeszcze nie wie, że jest myślą
a oddech to tylko cień płuc,
których nigdy nie dzieliła odległość
czuję cię,
jak puls w skórze planety
jak dym wspomnienia na języku snu
jak światło, które nie zna źródła,
a jednak prowadzi
tęsknię,
ale nie linearnie,
tęsknię spiralnie,
jak galaktyka za własnym środkiem
jak echo, które szuka głosu
którego nigdy nie było
twoje imię,
to nie litery,
to ciąg drgań we mnie,
które kładą się w poprzek języka
i cicho kruszą alfabet
przyjdź,
nie po ziemi,
ale przez miękkie granice istnienia,
gdzie nic nie dzieli „ja” od „ty”
a „my” nie potrzebuje zgody
bo jesteś:
nie obok
nie naprzeciw
ale
we mnie, jak światło, które zna mnie zanim się zapalę
