Przez las
I robi to za każdym razem, kiedy go czytam...
Rzecze raz generał do podpułkownika.
- Siedząc mędrzec w chacie z pięćdziesiątą wiosną,
Pierwszy raz rozmyślał, że mu czas umyka.
Znudzony samotnią i rozgoryczony...
Takiego nikt nie znał... Tęsknego do żony!
Ale gdzież tu dojrzeć drugutką połowę?
A znaleźć? Próżno. Wciąż zachodził w głowę!
Na odludziu mieszkał. Hale pod turniami
Zbudzone zielenią pod igieł świerkami.
Promykami wiosny sople zapłakane.
Kałużami chaty progi podlewane.
Wyszedł mędrzec przed sień i zapalił fajkę...
- Prawdziwa historia? Czy pan mówisz bajkę?
Młodszy dopytuje, oczy przymrużając…
Generał nie milknie. Mówi, nie udając…
- Zalotny myszołów krąży w podniebiosach,
Nawołuje miaukiem… Rozkochuje w głosach!
Nurkuje do ziemi, odstrasza swą siłą,
By żyć długie lata z tą jedyną miłą.
Wrzosy w dziobach niosą, w gnieździe układają.
Gałązki i piórka, trawę tam, sierść mają.
Z końcem wiosny dzieci wystawiają dzióbki
Do wielkiego świata z przyciasnej skorupki.
Rodzina ukryta wysoko na drzewie.
O istnieniu której wróg drapieżny nie wie.
Mędrzec się uśmiechnął, pomyślał i ruszył
Na pastwiska… Szept natury myśli gorsze głuszył.
Przez las... Łąkę minął. Z prawej mgława Uszba.
W piersi radosne serce... Jego wierny drużba!
W dole szumi z lewej złoto wód Inguri.
Ze śniegu zrodzona, co do gór się tuli.
Kuna pod drzewami piskląt wypatruje.
Nie czas! Ojciec z dziećmi nad halą szybuje.
W dali owce białe i koń na wypasie…
Przygląda się… Cóż to? Pasterka w swej krasie!
Długi włos do pasa pod czapką pasterza.
Mędrzec aż osłupiał. Chwila… Nie dowierza!
Podejść, czy uciekać? Dzikiem, czy człowiekiem?
Ona młodziusieńka. On już starszy wiekiem.
Trudno! Raz się żyje! Zagadać nie zbrodnia!
W końcu nie spotyka tutaj ludzi co dnia.
Zaschło w gardle trochę, nogi zwatowiały...
Mądrość od gór wyższa, a on sam tak mały!
A że wiedza więdnie i w dialog nie wchodzi,
Porozmawia trochę... Rozmowa nie szkodzi!
O co więc zapytać? O wiosnę? O kwiaty?
O pracę pasterską? Nawet niebogaty…
Dziewczę się odwraca, okiem obejmuje.
A on spuszcza głowę, wzrok na sobie czuje.
- Czy pan wody kroplą poczęstować może?
Pyta głos słodziutki… Anielski, mój Boże!
- Woda, woda… Pewnie! Woda ze strumyka…
Z ognia rano zdjęta. Może świeższej? - spyta.
- Wystarczy, aż nadto. Pić pragnę tak bardzo.
Gospodarze tutaj mną okrutnie gardzą...
Rodzice pomarli! Siostry na suchoty!
A mnie tu do służby wzięto… Do roboty!
Pije aniołeczek, ciężko wodę łyka...
- Dziękuję, już lepiej! Pyszna! Ze strumyka?
Muszę Bogu za to szczerze podziękować,
Że mnie gotów zawsze od śmierci ratować.
- Nie trzeba się smucić! Dobrych łez wylewać…
W samotności niebo uczy serce śpiewać!
Usłyszałem przecie. Szedłem tu z radością.
Na kolana upadł! Tęskny za miłością...
- Dziękuję, że mogłem choć słowo zamienić.
- I co dalej było? - pyta generała.
I dostrzegł twarz jego... We łzach szczerych cała.
- Generale! Wybacz! Czy rzekłem co złego?
I ucichł. Nic nie mówią… Nie rozumie tego!
- To rodzice moi. Dawno za nimi tęskno!
Jeszcze w pierwszej wojnie odeszli zwycięsko.
Widzisz! Teraz my tu obaj w celi... Na stracenie!
Łzy już wszystkie wyschły... - Na ziemi więzienie!
Stracą! Pójdę do nich! Serce się wyrywa…
Na ziemi ma dusza zawsze jak nieżywa.
- Racja, generale! Tyle walk już było!
Zwycięstw i wiwatów... A wzięli nas siłą!
Choć nie zasłużyli! Na uralskie stepy.
Długo w wagonach wieźli przez takie... wertepy!
- Virtuti nie doczekam! Jakież ma znaczenie,
Gdy rodziny nie ma... Znikąd pocieszenie!
A naród żyć musi! Kto wolny – żyć będzie!
- Wychodzić!!! Pod ścianą ustawić się w rzędzie!!!
***Krystyna Szmygiel***