Poranek
spojrzałeś w milczeniu.
Otulony tylko w dźwięki fortepianu
i promień słońca o świcie.
Uleciałeś cichym westchnieniem,
błagając o ciszę.
Popiół z kadzidełka przeciął powietrze
w krótkiej podróży na parapet.
Upadł zbyt głośno,
nie potrafię dalej milczeć.
Słucham Twego oddechu
nieprzerywanego słowami.
Schowany pod zamkniętymi powiekami,
bronisz dostępu do swoich myśli.
Senny poranek
przeciąga się leniwie,
zwinięty w naszych ramionach jak kot.
Jedno marzenie...
trwać wiecznie.