Na Starym Dachu
a dach - skóra świata, napięta od snu.
Weszliśmy w ciemność jak w tajemnicę
która znała nasze imiona, zanim zdążyliśmy je wypowiedzieć.
Twoje ciało błyszczało - złamany płomień, rozgrzane szkło.
W powietrzu pachniało burzą i winem.
Dotyk był błyskawicą - rozcinał czas, aż spadały z nas wieki milczenia.
Wiatr szarpał w naszych włosach jak drapieżnik, co pije światło.
Twoje oczy - dwa czarne źródła,
z których piła noc, żeby przetrwać świt.
Każdy szept kruszył starą dachówkę,
każdy ruch - był końcem świata.
Pod nami miasto śniło o betonie,
a my mieliśmy ciała ze szkła.
Na starym dachu -
poza przysięgą ziemi, poza linią jutra -
włamywaliśmy się w swój świat:
z ciał, z cienia, z gwiazd.
Drżał, jakby zazdrościł nas sam sobie,
jakby nie miał prawa istnieć dłużej.
A nad nami - księżyc:
pęknięte jabłko nieba,
struna światła, z której sączyła się cisza o smaku krwi.
