Limba
Ich mgłę, ich słońce, nagą skałę o świcie.
Widziałem deszcz i szron, co płyną mi po twarzy.
Znam każdy cień i każdy świszczący oddech w zbytnim znoju.
Dlatego nie chcę miłości, co jest świeżą łąką i pachnie żywym nektarem i rosą na trawie.
Mój erotyzm ma cierpkość, co jak kora ostrokrzewu zamyka zbyt zwyczajne dotknięcia, zbyt banalny skrawek pragnień.
Kochać Ciebie? To znaczy, zmienić sobie skórę i znów się dziwić, jak źdźbło wibruje na wietrze.
A ja znam ten wiatr, zbyt dobrze znam jego naturę, więc wolę siebie pieścić ciszą, gdzie mi łatwiej i lepiej.
Swoje źrenice piję, jak głębokie źródło w lesie,
a ciało moje szumi jak samotna limba nocą.
Tak wygodniej jest przetrwać, tak wygodniej jest żyć bez grzesznych pokus;
Gdy wszystko już widziałem,
a moje ja jest wciąż moją rzeczą.
