Góral
Zaciszny szept jaworów i potoku szum,
gdzie serce moje pisało miłości akt ostatni.
Lecz w izbie, gdzie cień kładł ojcowski tum,
trwał kamień jego woli, chłodny i dostatni.
Ja stałem; niemy, jak ten słup pod dachem,
choć dusza pękała od gorących westchnień.
Matka milczała, wpatrzona w spokój za progiem,
jak rzeka, co wciąż płynie, nie bacząc na brzegów rozpaczy.
II.
Odeszła. Jak echo odbite o skalne ściany.
Zabrała światło z okna, co miało się zapalić.
I choć powierzchowność miała swe kajdany,
wybrałem posłuszeństwo, by ojca gniew zalić.
A tatrzańska wysokość, co kusiła do lotu,
teraz jest pustką, co z każdej strony wieje.
Bo cóż mi z pola, co dojrzewa do zlotu,
gdy w piersi mi obowiązek zamiast serca bije.
III.
Dziś patrzę na granie, spowite mgły cieniem
i widzę tylko skorupę w zwierciadle potoku.
Uległość ma swą cenę, płaci się istnieniem,
za fałszywy honor, co przetrwał w tym mroku.
Natura drwi z mego bezwolnego trwania,
bo świst wiatru jest wolny, choć musi wiać po ziemi. I w ciszy Jaworowej, gdzie nie ma już kochania, został tylko ten żal, co śni się po nocach niemy.