Z zaskoczenia
jak łzę którą rodzi się w cierpieniu.
Nakarmiłaś swoim światem.
I jak literki alfabetu
poukładałaś myśli rozczochrane.
A ja widziałem
leżąc na plecach sufit,
biały w kraty malowany.
Mówiłem niebo.
Nauczyłaś mnie myśli
układać jak klocki
i domki z nich budować
jak z kart.
I mówiłaś rzeczy
których nie rozumiałem,
bo moje uszy jak pączki kwiatów były.
I przyszła noc a niebo zamiast w kraty
to w gwiazdy ułożone było.
I nie rozumiałem bo to już nie był sufit.
Dorosłem i wyszedłem z domu.
Krzyczałaś, płakałaś, mówiłaś:
- nie odchodź będę głodna!
Ale odszedłem, i dotarłem
wśród ludzi którzy:
- spieszą się wciąż
- a ich myśli na równiutkich kartkach papieru
- prostym fontem pisane
- jak żołnierze w szeregu
- jak armia
życia im pilnują.
A ja cierpię na dysgrafię.
A oni wszyscy: "to wydrukuj na komputerze".
Nie dałaś mi alfabetu,
co go równiutko z tobą układałem
byśmy mogli zjadać nasze myśli nawzajem.
Do domu nie wrócę nie ma go już.
A może jest tylko drogi nie pamiętam.
Gdzieś tracą się moje wspomnienia,
i nie pamiętam jak wyglądasz.
Sam muszę dom budować,
mówiłem że zapomniałem drogi powrotnej?
I muszę też układać swoje myśli,
w równiutkie szeregi.
Kupiłem alfabet.
Był drogi, przepłaciłem bo nie wiedziałem.
Ktoś zjada moje myśli!
Przecież nie możesz to Być Ty!
Ciebie nie ma nigdy nie było!
Zaraz o czym to ja...