dwóch facetów w kawiarni
na niebieskiej kuli
pędzącej przez ciemność
rozświetloną gwiazdami
popijając whisky i spierając się
o rzeczy ostateczne
wspominamy
imiona kobiet
z minionej młodości
brzmiące jak drzwi
do niezbudowanych domów
uczepione pamięci
niczym słodkie
ciężary
nasze słowa
niczego nie odkrywają
niczego nie wieńczą
nie za wiele też
znaczą
szeleszczą
jak pióra starych
lekko podpitych aniołów
wypadłych z chóru
przed najważniejszą
pieśnią
sylogizmy
parabole i sofizmaty
smakują jak słone orzeszki
ale nie zapobiegną
ani spaleniu Ziemi
ani zamknięciu
tej przytulnej
knajpki
płyną
niczym kolorowe origami
strumykami świadomości
a żywot ich krótki
jak wspomnienie piękna
pozostałego
po życiu
