rapsodia poranna
świat jest muzyką zaklętą w słowie
głosów miliona bilionów pragnień
którym nadano imiona bogów
i pozwolono istnieć werbalnie
tak namacalne jest to istnienie
jak pióro w dłoni co strofy pisze
choć nie wie o czym to pisze wiernie
tworząc melodię z chwilowej ciszy
między oddechem istnień tak wielu
że aż się ziemia toczy pijana
po kres istnienia na widnokręgu
tam gdzie wsłuchuję się w śpiew poranka
tego co w skrzydłach powiew przynosi
by rzucać nuty na partyturę
zwykłej cielesnej ludzkiej miłości
okrytej ducha miękkim kapturem
cóż więcej mogę ponad to życie
ubrane w modro-czarną sukienkę
które porywa mnie białym świtem
by się zanurzyć w muzyki pięknie
.
ogień życia w sobie niosę
światło niewidzialnej ręki
i bezwiednie płynę z losem
czarnym szlakiem aż po błękit
tam gdzie chmurzy się pogoda
tak kapryśna jak dni szare
a ja płynę aż po młodość
by starości gubić miarę
niosę w sobie światło życia
i jak ogień się podniecam
nabijana wciąż nie-winnie
wielokolorowa świeca
na lichtarzu wielostronnym
odwróconym w jedną stronę
jestem życiem które niosę
wciąż jak wietrzna świeca płonę
- bezdech -
bez muzyki świat umiera
i kamiennie w dół się toczy
cisza krzykiem szaty zdziera
nagość wbija między oczy
pod powieką wpada w otchłań
braku rytmu i taktyki
nagiej ciszy której postać
jest oddechem bez muzyki
. fantasmagorie .
https://youtu.be/psCjCF_G1yA