migotanie przedsionków
trawy szepczą zmęczone dobranoc
skóra cierpko pokrywa się chłodem
mrozi czucie rozplenia się w niemoc
niemoc czynu choć serce snem bije
nieodmiennie i stale tym samym
lecz nie może się przebić na siłę
poza absurd co dotarł do granic
kiedy miłość zamiera w niemocy
i barw szuka w zamierzchłej epoce
różem ust ciągle woła pomocy
dniami tęskniąc przeradza się w noce
i tak ciemno się wkoło poczyna
robić jakby już światła nie było
powiedz miły czyja to wina
że jesteśmy tak dziwni jak miłość
która plącze języki nieładem
raz się dąsa raz słodzi aż boli
mrokiem pokrył się róż na zachodzie
czucie pleni się w niemoc powoli
.
bo zaufania kupić się nie da
gdy raz sprzedane było na wiatr
i nie pomoże zaklęć komedia
gdy bezpieczeństwa zaworów brak
i na nic będą słowa zwyczajne
tak dla zmylenia uczucia bram
nie wszystkie chwile są miododajne
nie zawsze można uciec zza krat
jedynie Miłość to przezwycięży
bo jest uparta jak dobry Bóg
i wróci wiarę w siłę pacierzy
rozmiękczy nimi zbyt twardy próg
.