Słońce w słoiku
By mieć choć trochę na jesień
Zakiszę, jak te ogórki
Otworzę w zimowym lesie
Otworzę tylko troszeczkę
Byś dłużej ze mną zostało
Dotkniesz mych dłoni zmarzniętych
Rozgrzejesz schłodzone ciało
A kiedy pewnego ranka
Uchylę oczy zmęczone
Ty na me powieki wskoczysz
Martwym pejzażem znużone
Ujrzę wtedy nadzieję
Źrenice się zrobią zielone
Łyżeczką Cię troszkę skosztuję
By usta się stały czerwone
A potem ogrzejesz nasiona
W bijącym sercu schowane
I znowu zaczną kiełkować
Promieniem Twoim zalane
Zakwitną w nim fiołki, irysy
Wyrosną piękne sasanki
Wybuchnie w nim w końcu słonecznik
I niezapominajki
Pewnego dnia wyjdę na ogród
Odziana w skąpą sukienkę
Wezmę mój słoik ze Słońcem
By znów je wylać na rękę
A wtedy zobaczę pustkę
Na próżno szukając tam Ciebie
Lecz wcale nie będzie mi smutno
Pojmując, żeś znów jest na...
Niebie