Spacer po Twoim ciele
rozpoczęłam od oczu.
Kierując się ku włosom i szyi,
bez zbędnego pośpiechu.
Dałam się uwieść...
Uzależniłam się od Twego ciepła,
od silnych ramion,
delikatnych dłoni.
Słowa były zbędne.
Na styku marzeń sennych
i rzeczywistości czekałam na Ciebie.
Cisza wypełniona naszym pragnieniem
aż nadto dźwięczała w uszach.
Spełnienie dawało chwilowe ukojenie.
Nie było nadziei na pokonanie
pożądliwości dotyku.
Usta pragnęły aksamitu ust
podążąjąc za językiem
po białym falochronie zębów.
Twój szept na mojej szyi
wyznaczał nasz własny,
bursztynowy szlak.
Świt pachniał od westchnień,
niecierpliwie wyglądał
aż pojawi się słońce...
daremnie czekaliśmy na sen.