Poranek Taliba
Przedziwnie cichą dolinę Panczsziru,
Baszar pogładził gładką już brodę
Przed lustrem, w koszuli z kaszmiru.
Dotknął z uśmiechem ostrze golarki,
Którą to twarz był golił z zamachem.
Kopnął w połowie rozwartą bramę
I wsiadł do Hummera z rozmachem.
Trzasnął o deskę kapsel od PEPSI,
Choć w zasadzie to detal niewielki.
Przekręcił zapłon z gazem do dechy
I wlał w gardło zawartość butelki.
Wraz z piskiem opon pierzchło kóz
Stado i chwilę poczuł się jak outsider.
Lecz trwało to krótko, sekundę ledwie,
Bo ze słuchawek leciał już Easy Rider.
Zerknął w lusterko, spuszczając szybę
I szybkim ruchem wyrzucił kałacha.
Ponownie uśmiech na twarzy zagościł,
Gdyż obok Magnum już lśniła blacha.
Gdy mijał wioski, kamienne równiny
Łza szczęścia spłynęła spod powiek.
Zapalił skręta, poprawił lustrzanki i
Jechał ku słońcu, ten wolny człowiek.