Limajno
Ptasich głów nad więcej niż źdźbeł trawy.
Tysiąc par oczu pikuje wciąż barwą szarą.
Ich klangor uderza, obija pinakli dywany.
Wyspy treść- nie moja, ich obłoków falą.
Jestem intruzem, tu każdy im obcy.
Kilka gęsi ląduje, by wzbić do lotu wstęgą.
Chmura światła przebija powietrzne arrasy,
kadrem odchodzi, jak ciasną dalszą wedutą.
Tam fioleci się niebo, tnie wiotką linią.
Pliszkom śni się wczesny pączek różany.
Kocham mówią- zawsze, jutro i wczoraj.
Hejnałem zakrzyknie skowronek nad ranem.
O piątej, ale tak bardziej z wieczora
O rany- niemożliwe! Ja znowu zaspałem.