BLASK PORANKA I SKROBANKA
Zmierzyłem się z wczorajszą „prowokacją” w komentarzu „Jastrza”,
tym samym dając znać, że żadnego tematu się nie boję.
Światło wlewa się do kuchni
jakby chciało umyć noc z resztek snu.
Para nad kubkiem kawy
rysuje chmurki na chłodnym powietrzu,
a w szybie drga pierwsze słońce.
Na blacie leżą skorupki ciszy –
nocne myśli, niedokończone sny,
okruchy wczoraj.
Łyżka w słoiku z dżemem
wydaje ciche, słodkie dźwięki,
jakby porządkowała oddechy.
A jednak gdzieś głębiej,
w niewidocznym podziemiu,
drży inne znaczenie słowa.
Jak burza bez błyskawic,
jak krzyk, co pozostaje pod wodą.
Nie tu, nie teraz,
ale w języku pamięci
jest ciężar, którego nie da się zetrzeć.
Skrobanka –
tak mówili dziadkowie,
gdy z szyb trzeba było zdjąć
stary szron nocy,
odjąć nadmiar wczorajszego dnia.
Nie było w tym nic ostrego,
raczej łagodny dotyk porządku,
gest, który wpuszczał światło.
Blask poranka wciąż trwa,
a jego cichy cień niesie dreszcze,
których nie sposób pominąć.
Ptaki rozpisują powietrze,
dzień nabiera koloru.
W dłoniach zostaje ciepło kubka
i cicha wiedza,
że każde oczyszczenie
ma swój cień,
a skrobanka – czy szyb, czy pamięci –
zawsze odsłania to,
czego nie chciało się zobaczyć.
Blask poranka i skrobanka
to niby ta sama czynność:
delikatne oczyszczenie chwili,
żeby można było zacząć
od nowa –
z ciepłym kubkiem w dłoni,
ze światłem, które nie rani,
z cichym uśmiechem,
który zostaje na cały dzień
i pozwala życiu żyć.