Na żer
uniosła się nad łąką i zamarł czas
żaden szept nie śmiał zerwać paktu z ciszą
drzewa w oddali majaczyły tłumnie
ale nie szumiał w nich wiatr
w trawie nie grał świerszcz
opór powietrza był namacalny
jak płachta schnąca na sznurze
jak galareta stęchłego tlenu
zapach mokrej ziemi unosił się ciężko
w płucach rozgrywała się walka
oczy patrzyły jeszcze i serce biło
ale już wolniej i mniej rytmicznie
wkrótce zatrzyma pompowanie
a robaki ruszą na żer