Nazwij mnie kochana... Dzika
Czy skazane na pewne schematy, nie potrafią odnaleźć innej drogi?
Jak Dzika Róża wyrasta pomiędzy ogrodem, a jego cieniem. Zderza się z gotowym schematem napisanym przez życie. I od tego czasu wciąż biegnie… w kolorach ciemnej czerwieni i zielonej mięty wpadającej w ciemnobrunatną głębię. Nie ogrodowa bylina, lecz łąkowa, tańcząca pośród zaskrońców. Widziana zimnym okiem dziewczynka, bywa niekiedy śmieszna. Powinno się ją gdzieś zamknąć, by nie przeszkadzała dorosłym. Ona jednak chce patrzeć z bliska i czerpać siłę u brzegu źródła. Chce głaskać ciało życia, chce się nim poparzyć aż do bólu. Pragnie przystawać przy drzewie i dotykać jego skóry, słuchać jego szeptu. Pląsa przez życie i szuka kolorów, zrywa dziko rosnące powoje i plecie z nich wianki. Dorasta wciąż goniąc, prosto, na przełaj. Niekiedy zbacza z drogi, kiedy Pigmalion staje jej naprzeciw. Wtedy rozwija się twórczo i tworzy obrazy, już jako Dzika Kobieta…
Rozwiesza myśli, gdy wszyscy śpią, pokątnie, jakby ukradkiem, wtedy, kiedy wypełni wszystkie obowiązki wobec światów równoległych - sobie i innym. Zadziwia i żyje po swojemu. Wkłada podkoszulek na lewą stronę, zakłada dwie różne skarpetki, zdejmuje buty na deszczu, a po nim wącha trawę, wpada w stan absolutnego zachwytu na widok nie pięknego kotka i śmieje się sama do siebie. Stąpa inaczej, jakby w innym powietrzu oddychała, takim, w którym jest więcej wolności. Słyszy ciszę i nie zamyka do niej drzwi. Wciąż zapytuje:
Dlaczego ja w ogóle jestem w sandałach, a nie boso? Dlaczego tu stoją betonowe domy, a nie rośnie las? Dlaczego ja idę, a nie tańczę na wietrze…
I biegnie.