Dziewczyna i ości (05)
~ Borys Pasternak
z cyklu kobiece pikotki...
Od lat mieszkała sama.
Odkąd pamięta, nikt już nie pukał do drzwi.
Telefon milczał, nie miał słuchawki,
zamiast, dyndał czerwony loczek.
Mężczyźni na przychodne. Psy na dłużej.
Z czasem zabrakło i jednych, i drugich.
Nie było do kogo twarzy otworzyć.
A mówić trzeba.
Zapisywanie nie posiadało brzmienia.
Angażowało inne zmysły.
Stąd godzinami do telefonu bez słuchawki.
Do siebie,
albo do ściany w kolorze wyblakłej kromki.
Mówiła bez odpoczynku.
Czasem komoda pod oknem,
słuchała.
Przysiadała na niej i patrzyła w dal.
W zimie malowała oddechem judasza,
aby wyjrzeć za szybę.
Może gdyby miała srebrniki?
Kiedyś, liść zdmuchnięty z parapetu,
wpadł za drewnianą skrzynię.
Daleko, głęboko, nie sposób było dosięgnąć.
Klękała i wołała w nicość.
Nie słyszał, albo słyszeć nie chciał.
Ginął tam. W każdym nerwie czuła umieranie.
Czy ktoś pomoże ocalić jesienie?
Powiesiła wczoraj koronę dla Chrystusa… własnego.
Z rybich ości.
Długo wybierała z wigilijnych stołów resztki karpia.
Pomiędzy korzenie wplątywała łuski nadziei.
Po kątach kawałki istnienia kładły cienie.
Sploty zaciskały pamięć, o tych, co odeszli.
Ona ciągle żyła.
Może masz jakąś sprawę do załatwienia?
Odpowiadała tamta.
Budziła ją w ciągu nocy.
Hoc rachmunes… powtarzała.
Hymn żebrzących… nie litości!
Skąd się w niej znalazły te słowa?
Musiała chcieć utracić archiwum
swojego mózgu. Jego pamięci.
Zdeformowane, już nie są świeżymi.
Bezustanny recykling wspomnień.
Powtarzała, obracała przeszłość w głowie, na języku.
Bez chwil odpoczynku, bez oddechu.
Jak milczące szuflady.
Ile musi otworzyć, żeby się dostać do prawdy?
Unikała ludzi.
Najbardziej bała się zaśnięcia,
a potem wybudzenia.
Lęk przed brudem dnia paraliżował zmysły.
Prosiła, żeby po niej nie płakać
i kirem nie zasłaniać uśmiechu.
Na wiosnę wyklują się pisklęta,
a życie będzie żyć dalej.