Lubię styczeń
gdy poranną mgłą kładzie się miękko
na kanciastych dachach.
Lubię, gdy niebo pęka
pod naporem słońca,
złocąc szczeliny opustoszałych drzew.
Lubię nieśmiałość pąków,
ostrożnie kształtujących
kuliste zaczątki życia.
Lubię, och jakże lubię!
Rozfruwane świergoty wróbli
i kosów, przeplatane szarością gołębi.
Lubię rześki zapach nocy,
muskający chrupiącą mrozem trawę
i srebrzystość migoczącą
pomiędzy skostniałą taflą kałuży,
a pierzastym woalem księżyca.
Lubię siebie zimową,
z tamtych lat igla wydłubanego
łopatką w ścianie śniegu,
skuloną w kłębek kruchości
na drewnianych sankach,
w mokrych rękawiczkach,
zachwyconą soplami,
przejętą Kajem i Gerdą,
zasmuconą Dziewczynką z zapałkami...