rozmowa karpia ze śmiercią...
odkąd pamięta nikt nie pukał do drzwi
telefon milczał nie miał słuchawki
zamiast niej dyndał czerwony loczek
mężczyźni na chwilę psy na dłużej
z czasem zabrakło i jednych i drugich
nie było do kogo popatrzeć twarzą
a przecież mówić potrzebowała
zapisywanie nie posiadało brzmienia
angażowało inne zmysły
stąd godzinami przez telefon bez echa
lub do siebie albo ściany
w kolorze czerstwej kromki chleba
mówiła bez odpoczynku
czasem komoda pod oknem słuchała milcząc
przysiadała na niej i patrzyła w dal
w grudniu oddechem malowała judasze
aby wyjrzeć za szybę
wczoraj powiesiła nad łóżkiem koronę
dla swojego Chrystusa
z rybich ości zebranych z wigilijnych stołów
aż do dzisiaj wciąż żyła
może masz sprawę jeszcze do załatwienia
pytała tamta budziła w nocy
hoc rachmunes powtarzała jak mantrę
hymn żebrzących
łkający opłatkiem na białym talerzyku
za oknem grudniowy zbliżał się do zmierzchu
i żył wciąż ściekiem ulicy
biegnącym tam gdzie wykluwają się pisklęta
i gdzie życie będzie żyć dalej