Żadnych ciastek /7/
***
Patrzę przez zakratowane okno w sali bez klamek. Jestem tu nowicjuszem. Muszę się wkupić. W sklepiku, pamiętającym PRL kupiłem bombonierki. Mieszkający ze mną w sali byli wdzięczni. Potem piliśmy “czaj”. To taki zwyczaj więzienny, bo niektórzy z mieszkańców tego zakładu leczniczego mieli epizod kryminalny, zazwyczaj lekkiego kalibru. Tak to jest. Zdrowie się docenia, gdy się je traci. Jak wszystko. Masz dziewczynę ładną - chcesz jeszcze ładniejszą. Rzucasz ją i zalecasz się do pięknej. Ona ci daje kosza. Chcesz wtedy wrócić. Ale tamta już nie chce. Nie ma powrotu. Jak ci, co stamtąd wrócili. Podobno jest taka świetlista linia na jakimś polu obsianym kwiatami z żywopłotem. Do ciebie należy decyzja - wracasz do życia czy zostajesz tam, przekraczasz swój Styks. Statystyki zgonów mówią, że większość tam zostaje. Mówią, że nasza rzeczywistość jest ułudą w porównaniu do tamtej, rozświetlonej, jak ulice neonami, teraz ledami. Że było im tak dobrze, iż chcieli przekroczyć żywopłot, ale w tym momencie wciągnął ich jakiś tunel i obudzili się znów na sali. Słyszeli ulgę w słowach lekarzy: “Dobra, mamy go”. Widzą, jak odstawiają elektrody, którymi uruchamiali ponownie krążenie. Jak nowe narodzenie. Reinkarnacja. Wskrzeszenie. Reset.
Słyszę tu różne opowieści. Niektóre to prawdziwy odlot. O grupie Bilderberg, światowym spisku, rzecz jasna masońsko-żydowskim, o rządzie światowym, o depopulacji i podróżach w czasie. I o przejażdżce tam i z powrotem, a czasem bez powrotu. Spierają się, ile lat ma Chrystus. Jeden twierdzi, że wieczny - tyle, ile Bóg. Drugi, że ma 5543 lata, bo wtedy stworzono Ziemię. W końcu zwracają się do mnie. Mówię bez wahania, że 2007, ale - dodaję - trzeba odliczyć 6/7 lat, bo w VI w., kiedy panował kryzys, mnich przepisujący kalendarz kropnął się właśnie o kilka lat. Oni robią szerokie oczy. A ja ciągnę, że w takim razie Jezus nie urodził się w roku “0” roku n.e., tylko około 6/7 roku p.n.e. Dlatego mamy dopiero teraz rok 2000. Czas to lipa, podobnie kalendarze. Zwłaszcza słynne kalendarzyki. Nie ma większego oszustwa.
Ładnie tu mamy, nawet rybki są. Podobno koją chore dusze. Bo tu wierzą, że człowiek to nie maszyna. Nie wystarczy wymienić część i będzie super. Choruje nie tylko ciało. Czasem życie choruje. Zwłaszcza relacje. A te naprawić najtrudniej. Bo trzeba mieć odwagę. Zadzwonić. Napisać. Spotkać się. Przebaczyć i poprosić o przebaczenie. Ale z większością ludzi nie mamy kontaktu. Gdzieś podziały się numery, bo wymieniałaś telefon. Gdzieś znikły e-maile, bo skasowałaś gmaila. I teraz można tylko w sercu wybaczyć. Hurtowo. Tak jest najlepiej. Napisać sobie na karteczce. Że z głębi siebie przebaczasz. Nie żywisz urazy. I prosisz swoje zło, aby odeszło. Najlepiej nie w świnie. Bo to mądre i niewinne zwierzęta. Najlepiej odesłać do niebytu. Albo do Szeolu, jeśli wierzysz. Bo jak nawet nie wierzysz już w życie po śmierci, to masz tu życie. I dość czasu. Tak siedzimy przy “czaju”. Znamy swoje diagnozy. Każdy mówi głównie o sobie. Jakby każdy żył w swojej własnej “bańce”. Tylko, że każda kiedyś na pewno pęknie…
***