Autokosmogeniczna
zacieram granicę między śnieniem a jawą.
Yggdrasil drży od świtu —
on mruczy, ja się odważam.
kobieta we mnie
nosi dwie wojny:
pierwszą — apokalipsę pojednania,
drugą — manifest płomieni.
czasem mówię do niej szeptem,
jak do kota,
który zna moje cienie,
a mimo to przychodzi
i kładzie się obok —
jakby w ogniu też było miejsce
na pieszczotę.
światło nie rodzi się z pokoju,
lecz z napięcia między istnieniem a niezgodą.
z każdego „nie”
powstaje nowe prawo —
jakbym tworzyła wszechświat
z bezsilności.
życie,
wyobrażam sobie,
jest długim oddechem drzewa,
które pamięta wszystkie błyskawice,
a mimo to wciąż wyciąga gałęzie
ku niebu.
