Przeżyta kraksa
Siedemdziesiąt pięć lat miałem,
Z żoną znad morza wracałem.
Dzień był ciepły i pogodny,
Suzuki Swift był wygodny.
Do Brodnicy dojechałem,
Na światłach się zatrzymałem.
Na zmianę oczekiwałem,
Gdy cios w bagażnik dostałem.
Lewe drzwi się wykrzywiły,
Żeby wyjść nie było siły,
Więc prawe wykorzystałem,
Co się stało oceniałem.
Dwaj klerycy w aucie Polo
Walnęli mi całkiem zdrowo.
Mszału chyba nie czytali,
Pewnie o coś się spierali.
Za kraksę mnie przepraszali,
Na jakiś pogrzeb jechali.
Policja wnet przyjechała,
Skutki kraksy oceniała.
Dalsza jazda wykluczona,
Zgięta była ośka koła,
Więc samochód poszarpany
Na lawetę ładowany.
Dalszą drogę tak zaliczył,
Jakiej by sobie nie życzył.
Potem z Casco korzystanie,
Remont i blach wyklepanie,
Drzwi kufrowych wymienianie
I nowe rejestrowanie.
Znowu parę lat jeździłem,
Wypadków nie zaliczyłem,
Jednak auto więcej stało
I parkingi blokowało.
Osiemdziesiąt pięć lat miałem,
Kiedy samochód sprzedałem.
Teraz mile go wspominam,
Gdy tę kraksę przypominam.
Z miejskich środków korzystałem,
Autobus w zasięgu miałem.
Dziś kulami się podpieram,
Budżet taksówkarzy wspieram.