Starość?
kto cię stracił, ten się dowie.
A ja sypiam tak jak dzieci;
Całą noc i trochę dnia,
A kondycja już nie ta.
Spacery są uciążliwe,
Ruchy, skłony, kłopotliwe.
W nogach wata się zjawiła,
W krtani zagęszczona ślina.
Słuch jest trochę przytępiony,
W ciszy słyszę jakieś dzwony,
Mówią do mnie niewyraźnie,
Ciut za szybko i zbyt cicho.
Nie rozróżniam radio-wiadro,
Podawało - polewało,
Wyłupany – wygłupiany,
Oni śmieją się – bałwany!
Zmusza to mą wyobraźnię,
Do szukania sensu w pliku,
Słów rzucanych tak bez liku.
Gdy o powtórzenie proszę,
Prośbę moją mają w nosie.
Więc konflikty się zdarzają,
W których klątwy też padają.
W mowie słowa uciekają,
Dźwięki czystości nie mają,
Trudne słowa grzęzną w krtani,
Moja swada jest do bani.
Więc w głos czytam teksty nowe,
By poprawić moją mowę.
To ćwiczenie dopomaga,
A w mowie wraca odwaga.
W okularach czytać mogę,
W zaćmie mam już zapomogę.
Ostro widzę świata znoje,
Bystre jest spojrzenie moje.
Oddech wciąż zrównoważony,
Włos na głowie nie stracony.
Serce dobrze krew pompuje,
Tętno sprawnie funkcjonuje.
Ciśnienie, jak zalecane,
Nerwy wciąż opanowane.
Zębami pokarmy siekam,
Na czas wypróżnień nie czekam.
Strumień jeszcze w miarę dobry,
Do fontanny nie podobny.
Mięśnie moje choć sflaczałe,
Utrzymują kościec trwale,
W położeniu jak należy,
Gdy ciało w poziomie leży.
A gdy w pion jest ustawione,
Lub podczas marszu i chodu,
Nie sprawiają mi zawodu.
Stopami podłoże czuję,
Kiedy kicham to nie pluję.
Paznokcie poobcinane,
Uśmiech wciąż na zawołanie.
Chociaż zdrowie już się psuje,
Jeszcze jakoś egzystuję,
Chód koślawy niepoprawny,
Ale umysł jeszcze sprawny.
Taki żywot nie jest lekki,
Piszę grafik jak brać leki.
Ten wysiłek umysłowy,
Rodzi w sercu stan wesoły,
Nie zachwyca wiersza forma?
Ten styl życia to już norma.
Moja szczerość to rzecz nowa,
Czytającym życzę zdrowia.
Na uwagi odpowiadam.