Żadnych ciastek /2/
Żadnych ciastek...
Coś pamiętam. Jeszcze. Przecież przyjdzie upragnione zapomnienie. Ktoś rzekł, iż szczęście to brak lub słaba pamięć. Nagle nie pamiętasz swojego zła, ani tego, co ci inni zrobili. Jakbyś przebaczyła - tłumaczę tak prosto, że prościej się nie da. Jesteś teraz młoda, pamiętasz wszystko. Nie lubisz wiele mówić, bo gdy to robisz, słowa uruchamiają te wypowiedziane do ciebie w złej intencji. Słowa usłyszane. Niosą tamte emocje, strach przed odrzuceniem, wykluczenie z grupy, śmiercią społeczną, gorszą od tej fizycznej. Bo najpierw umiera się duchowo, a potem psychicznie, zgon to już tylko ukoronowanie cierniem kary za złe życie. Słowa. Jest ich za dużo. Nie potrzeba połowy z nich. Świat nie jest aż tak skomplikowany. Idziemy dalej. Wstajemy z ławki. Pewnie do dziś siadają tam zakochane pary. Zapewne, jak my, obiecują sobie dozgonną i do czterech deseczek. I nie dotrzymają słowa, daję ci słowo. Nie da się. Bo ci, co ci dziś mówią, że "możesz wszystko", obrzydliwie kłamią. I jeszcze biorą za to pieniądze. Ja nie mówię. Nie umiem mówić. Nie miałem z kim rozmawiać. Więc rozmawiam sam ze sobą. Podzieliłem się na "ja" i swego sobowtóra, jakieś głębokie alter-ego, snuję niekończące się monologi, które nigdzie się nie zaczynają i nie prowadzą donikąd. I nie zaczęły się, one trwały zawsze, są wieczne, jak przestrzeń. Bo czas ruszył, ale wolność jest przedwieczna, jak podobno miłość Przedwiecznego. Coś pamiętam. Widzę obrazy. Jak fotki, ale strasznie niewyraźne, zamazane. I bez ludzi. Terapeuta kazał mi je “ożywić”, bo ich nieruchomość mnie dręczy. I wprowadzić tam ludzi. Koniecznie. Nie jesteśmy może wyspą, ale czasem bezludną owszem. Dopalam mentola, wstajemy, idziemy. I tak ludzie idą od wieków, od stulecia, od przedwczoraj. Nie mają celu. Zmierzają do wodospadu. Widzą tych, którzy już dopłynęli do progu, jeszcze próbują rozpaczliwie odwlec ten moment, za którym nie ma powrotu. Point of no return, mawiają Anglosasi. Spadają, a za nimi następni. Ci, co są jeszcze daleko i nie widzą wodospadu, nie przejmują się, płyną z prądem, aż się orientują, że to koniec i wtedy włączają wsteczny, wiosłują, ile sił z powrotem, dają rozkaz “cała wstecz”, lecz jest za późno. Już jest na wszystko na późno. Dla niektórych za wcześnie, topią się, zanim spadną wraz z bryzą w otchłań, a słup wody wbije ich prawie w samo dno. Kto wie. Nikt stamtąd nie wrócił. Może, gdyby ktoś wrócił, ale naprawdę, jak Łazarz i opowiedział, co tam jest, nie moglibyśmy zasnąć. Więc zmarli wiedzą, ale nie mogą powiedzieć. Jak ludzie w psychozie. Otwiera im się kosmos w głowie. Lecz nikt ich nie rozumie. Bredzą. Gadają farmazony. Od rzeczy. Lecz nie potrafią opisać. A potem, kiedy leki zaczynają działać, jest po wszystkim. Nie pamiętają nic. Nie jest im wtedy źle. Charon zawrócił, bo nie dostał obola. Rzeka Lete płynie. Wszystko płynie, ale to już wiemy. Czasem wchodzi się do tej samej rzeki. Albo stoi na brzegu. I obserwuje, jak wszyscy uchachani tym światem i jego rozkoszami, płyną sobie. I tylko czasem uważny obserwator zobaczy kogoś, kto płynie pod prąd, w górę rzeki, w kierunku źródła. Lecz prąd jest zbyt silny. I najmocniejsi w końcu się poddają. Prąd znosi ich, jak tych, co nie próbowali. On wie, że przynajmniej próbował. Jak ten z piosenki, “zniknął ten, co grał, a tak się bardzo starał…”. Jak latarnicy zastąpieni przez automaty, a dziś sztucznymi mózgami. One nie wiedzą. Nie będą pamiętać. A gdy trafimy tam, gdzie trafią wszyscy, w swej kolejności, będziemy się dziwić, że tak łatwo poszło. Widziałem śmierć. Co prawda psa, ale zawsze. Nie dusił się wcale. Po prostu słabł, zasypiał, aż serce uderzyło dla nas ostatni raz. Zasnął, nie cierpiał. Sen, młodszy brat śmierci. “Tam, gdzie życie będzie snem…” Oby nie był to koszmarny sen.
***