***na rondzie istnienia...
dziś jadąc na rondzie Rataje
tłum na przystanku ujrzałem
i wzrok mój selektywny
prochami świeżo naprawiony
z tej tłuszczy starszego
mocno księdza
wyłowił...
stał biedak zupełnie bezradny
wciskając sprzęgło gdy światła kazały
jakoś tak strasznie żal
mi się go zrobiło
młoda para chciała mu dopiec
i specjalnie głośno się z czegoś
śmiała
miałem wrażenie że tym razem
nie ze mnie
że nienawidzili tego starego kapłana
który też był młody
i rzucił świat w cholerę
i z uciech cielesnych
zrezygnował
z których dziś
nie rezygnuje
nikt...
sprzęgło wyłączyłem ruszyłem
w lusterku ksiądz nadal stał
lecz jakby odmieniony
jakby promień jakiś z niebios
spłynął na jego głowę
i może powiedział mu cicho
"prawdę zawsze głosiłeś
choć sam w nią nie do końca
wierzyłeś..."
nie wiedział że mówi prawdę
jak wielu nie wie że kłamie
on stał bezradny wśród tłumu
ja musiałem jechać dalej
objeżdżając rondo jeszcze raz
w kierunku przystanku spojrzałem
i wyraźnie słyszałem - tak mi się
zdawało...
nie żadne głosy tym razem
lecz jeden głos tak cichy
a wyraźny
w naprawionej świeżo
głowie
"trzeba go będzie zastąpić,
czy zgłasza się ktoś na ochotnika...?"
"no, tak, jak zwykle - las widzę rąk..."
jak wtedy na lekcjach
w podstawowej
szkole...