na granicy widzialności
linia w kierunku donikąd.
Wsiadają powoli —
jedna z balkonikiem,
druga z pamięcią,
trzecia z siatkami po całym świecie.
Torbę trzyma blisko siebie,
kolczugę chroniącą przed światem,
uszytą z oczek konieczności.
W środku — chleb, recepta, kilka wspomnień
i rysunek wnuka z podpisem krzywym jak los: „Dla babci”.
Kiedyś wisiał na lodówce,
obok magnesu z Kołobrzegu,
gdzie jeszcze ktoś ją kochał.
Młodzi przy drzwiach stoją jak w innym wymiarze,
zamknięci w ekranach.
Odsuwają spojrzenia, krzywią twarze,
bo pachnie starością, mydłem z PRL-u
i czymś, czego nie da się przewinąć.
Dla nich — zawalidroga.
Dla niej — jedyny punkt zaczepienia w świecie,
który dawno przestał się zatrzymywać.
Na przystanku ludzie kotłują się,
ona zostaje.
Jazda — jedyna rozmowa,
na jaką świat jeszcze ma dla niej czas.
Poprawia torebkę,
patrzy w okno,
w swoje odbicie wygięte jak stara łyżka.
I jedzie dalej,
żeby choć na moment ktoś zobaczył,
że jeszcze jest.
