na werblach
dzienną dawką mandragory
w wersach pomiędzy milczeniem
odnajduję słów koloryt
taką własną nić Ariadny
której trwałość jak błękitna
fanta-strofa kwitnie w wierszach
by odradzać się we świtach
kiedy wstaję na podłogę
i odziewam stopy w stałość
dni dla których wciąż się rodzę
nocy których ciągle mało
więc wybijam rytm na werblach
jak natchniony sztukmistrz życia
czując jakbym była pierwszą
i ostatnią formą bycia
wolnej prawdy o przestrzeni
co się rodzi i umiera
jak korzenna prawda ziemi
której zapach dech zapiera
.
kocham cię ziemio moja zielona
kocham cię bardziej niżeli siebie
ty jedna możesz wszak mnie pokonać
mimo że kocham się w czystym niebie
tobie moc muszę oddać i wolę
czynienia dobra twoim ramionom
zło wszelkie w sobie sobą pokonać
choć pragnę lecieć hen ku obłokom
to schylam nisko się nad twą twarzą
i patrzę w oczy łzami zalane
bo jeszcze ciągle w twój uśmiech wierzę
kocham cię ziemio . z tobą zostanę
oddam ci ciało lecz wybacz proszę
że duch odleci w górę ku gwiazdom
abym cię mogła ogarnąć wzrokiem
i moją miłość posyłać stamtąd
.
niech się stanie imię twoje
światłem w atramencie nieba
kiedy noc się ciszą płoży
i w ramiona sny rozsiewa
wtedy zapisz się imiennie
słowem miękkim jak aksamit
abym mogła lekko przemknąć
do niebieskich nieba granic
gdzie się stanie imię moje
tak soczyste jak łzy skruchy
które gaszą gniewu płomień
i sięgają do dna duszy
tam się staje imię nasze
wersem w wierszu powtarzanym
jak lot ptaka z stron najdalszych
na zielony od mchu kamień
.