śmierć nie błaga o litość
podążając za sobą w nieznane
otwieramy ramiona ziemi
i przemijamy przedwcześnie
cień jak pień twardy
pół cierpiący, pół martwy
biegnąc za nami z pochodnią
wykuwa smutek granitem
huk przerywa milczenie
staje przed lustrem ciszy
metal rozrywa o drzewo
bezkształtną formę rozpaczy
ciemność wypływa z rany
rozlewa oddech na szyby
w poprzek drogi dalekiej
krzyżuje rozmyte spojrzenia
śmierć nie błaga o litość
krople krwi ociekają żywicą
skruszone krzepną o świcie
żłobiąc na krzyżach
przedwczesne imiona