wojenne stygmaty
czas krzepnie we łzach
osiada stygmatami zdarzeń
przesuwany martwą dłonią
po zwęglonych ciałach
śmierć przychodzi wieczorami
w szeroko rozdartym płaszczu
jak bywalec krzykliwych miejsc
zrzucając z siebie resztki przerażenia
w głębokiej ciszy porośniętej bólem
kroczy zastępami wypalonych dusz
płomień smoli nienawiścią twarze
krzywi usta, jest jak niewidoczna
linia horyzontu na tle nocnej burzy
czerwone niebo krztusi się dymem
ciało przy ciele zasypia popiołem
śmierć całuje wychudzone palce
po omacku szukając modlitwy
cierpliwie rzeźbi kolejne mogiły