Leśnieje
Promienie słońca były ostre, jak to wiosną. Uderzały strugami fotonów, podsycając wszystkie kolory do granic intensywności. Zieleń młodych źdźbeł trawy, niemal iskrzyła, nachalnie dominując barwą. Tylko o tej porze roku jest taka mocna w swym soczystym odcieniu. Jakby wyssana z głębi ziemi, niedługo rozleje się na cały las.
Cienie na runie między drzewami przeplatały się z świetlistymi plamami padającego słońca, tworząc duże kontrasty. Jak kłody na drodze wyraźnymi cieniami legły pnie sosen.
Dłonie schowałem w kieszenie parki. Poliki smagane wiatrem, w domu na pewno staną się purpurowe. Szedłem jedną ze swoich pętli, które wyznaczyłem regularnym poznawaniem lasu. Las od końca wsi, gdzie wybudowałem dom ciągnie się kilometrami
Choć początkowo trochę błądziłem po kilku spacerach zauważyłem, że główne drogi leśne układają się równolegle. Przecinają je drogi poprzeczne. Jak przecznice zielonego miasta. Pętle podzieliłem z uwzględnieniem czasu ich przebycia. Od najmniejszej dwudziestominutowej, do dwugodzinnej. Na ten moment nie potrzebowałem dłuższych spacerów.
Szedłem w zupełnej samotności, starając się nie dopuścić myśli o czymkolwiek, a szczególnie o żadnym innym człowieku, znanym mi, widywanym lub kochanym przeze mnie. Mogłem być tylko ja. Istnieć wśród lasu zupełnie sam.
Las pomagał mi odkrywać wszystko, co było we mnie dobre i złe. Nie oceniał żadnych błędów i życiowych potknięć, uspokajał pozwalając oddychać swoją przestrzenią, tłumaczył mnie przed sobą, rozumiał i bronił.