Puste przestrzenie
Ruszyła w stronę zielonej doliny, czując na sobie zaniepokojony wzrok Asiendy. Wielka przestrzeń wzywała do wędrówki, ale kobieta wiedziała, że musi czekać. Zmrużyła oczy, patrząc na wijącą się wśród zieleni drogę.
Wciąż była pusta. Ani śladu czerwieni kurtki Wiktora. W oddali, na brzegu rzeki dokazywało kilku młodziaków na koniach, wśród których był także mały, siedmioletni syn gospodarzy. Doskonale utrzymywał się na grzbiecie zwierzęcia.
Ból przeszył jej serce. Adaś miałby już pięć lat. Mógłby biegać razem z Elpikiem po dolinach. Uczyć się życia w zgodzie z naturą. Doceniać jej walory. Nie, nie zabrałaby go tutaj. Siedzieliby spokojnie w Warszawie na jakimś skwerze albo placu zabaw. Chodzili na lody albo na bajki do kina. Nie pokazałaby mu świata, bez którego nie mógł żyć jego ojciec …
Postanowiła przejść chociaż kawałek na spotkanie męża. Obejrzała się za siebie, machając uspokajająco do Asiendy. Ta jednak, nie bacząc na gesty Marii, podbiegła do niej i wcisnęła w rękę kawałek sera zawiniętego w białą szmatkę. Popatrzyła w oczy z milczącym zrozumieniem, przytrzymała chwilę jej ramię, a potem odeszła cicho do swoich zajęć.
Kilkadziesiąt kroków i Maria znalazła się na przełęczy. Wiatr wiał z ogromną siłą. Założyła kaptur, który szeleścił, jakby chciał zagłuszyć myśli. Wśród kępek trawy i kamieni dojrzała kilka żółtych kwiatków, tych samych, które przynosił jej Wiktor zawsze kiedy wracał. Zerwała jeden i włożyła za ucho.
Wiatr się wzmagał, a droga wciąż była pusta. Oczy cieszyły cudowne widoki gór i dolin, poprzecinane jasnymi wstęgami . Niedaleko jeziora rozpościerały się połacie dzikich konopi. Chodzili tam czasem na spacery, wciągając w nozdrza charakterystyczny zapach. Wiktor miał rację. Kirgistan uzależnia.
Zgasło słońce. Usiadła na pobliskim kamieniu i wyjęła ser, który jedli za każdym razem gdy prowadziła go do namiotu. Wiktor, zmęczony wspinaczką prawie się nie odzywał, a ona szczebiotała uradowana, że znowu jest obok.
A teraz go nie było. Zapadł zmrok. Zostawiła przy kamieniu zawinięty posiłek, choć wiedziała, że ukochany nie wróci. Ruszyła powoli w kierunku jurty.
***
Na lotnisku w Biszkeku wyjęła zza ucha zgnieciony i zeschły żółty kwiatek. Zostawiła go na umywalce. Obmyła twarz i skierowała się do odprawy. Chciała być już w domu, wśród znanych przedmiotów, w ciepłych ramionach Radka, który nie wiedział gdzie zniknęła. Czekając na samolot, wyjęła z bagażu podręcznego koszulkę Wiktora. Tę samą, w której spał ostatniej nocy, w domu na Saskiej Kępie, zanim postanowił pojechać do Kirgistanu sam, bez niej. Pięć lat temu - gdy nosiła pod sercem czteromiesięcznego Adasia. Od tamtego czasu miała do siebie żal, że nie było jej wtedy w Kirgistanie, nie czekała na niego w jurcie Asiendy i Pamira. Może nie zaginałby w górach, wiedząc, że ona tam jest. Czeka na przełęczy, gdzie w dolinie pasą się konie, a przy drodze rosną żółte kwiaty.
Nagle poczuła, że przestała być na siebie zła, bo to nie jej wina, że Wiktor nie wrócił. Wybrał przestrzeń Kirgistanu, pozostawiając pustą przestrzeń w jej sercu. Gdyby wtedy nie wyjechał, miałaby może ich obu - męża i synka, którego nigdy nie dane było jej zobaczyć.
Przywarła ustami do szarej koszulki, wciągając po raz ostatni resztki zapachu ukochanego mężczyzny, i przechodząc do samolotu, zostawiła ją na poręczy.