Księga króla wiatrów cz5 z?
Przygnębiająca atmosfera która aż po sam sufit wypełniła „królewski pałac” i sprawiła, że w głowach zebranych zaczęły się rodzić przeróżne katastroficzne wizje. A to, że nie będzie władcy, a to że każdy będzie robił to co mu jedynie przyjdzie do rozdmuchanej wyobraźni. A nawet to, że już nikomu nie będzie się chciało dąć w żagle i poruszać skrzydła wiatraków. A i to kto będzie unosił szybowce jak wszystkim nagle stanie się wszystko jedno też kilkorgu przeszło przez myśl. Choć to może jest odrobinę dziwne to do tej pory jakoś nikomu nie wpadło do głowy by stwierdzić na jakiej to cienkiej nici wisi pomyślność wiatrowego królestwa. Jedna księga, a właściwie jej brak sprawiła, że wszystko zaczęło się trząść w posadach i z każdą chwilą przybliżało do ostatecznego upadku. I zapewne klocki by rozsypały się po podłodze gdyby nie tajemniczy ciąg dalszy, który czując potrzebę jeszcze kilkukrotnego nastąpienia pojawił nagle się w apatycznym tłumie i stanął tuz obok Ewit, która to była matką Elie i zaczął ją delikatnie popychać. A robił to tak skutecznie, że przerażona kobieta, chociaż niezdarnie próbowała się opierać, po chwili znalazła się w samym centrum spętanego przerażeniem zgromadzenia, tuż przed milczącym, posępnym obliczem króla. W chwili gdy ich spojrzenia się spotkały odruchowo upadła na posadzkę tak jakby chciała się pod nią pośpiesznie zapaść i wtedy właśnie dało się usłyszeć delikatny świst który zrodził się w jej krtani. -To moja wina. To ja jestem winna wszystkiemu -powtarzała uparcie kryjąc wstydliwie swój wzrok przed zaciekawionymi spojrzeniami tłumu.
-Jak to twoja wina? Przecież porwana jest twoją córką? -pytał zdziwiony władca. Wstań i opowiadaj -dodał nerwowym tonem.
W królestwie wiatrów obowiązywała pełna jawność, zatem dalsza część rozmowy również odbywała się przed całym zgromadzeniem. Ewit powoli uniosła swoje zwiewne ciało i w dalszym ciągu wpatrzona w posadkę zaczęła swoja opowieść.
-Wszystko miało swój początek jakiś wiek temu w czasie gdy powoli zbliżałam się do zakończenia szkoły. Miałam wielu przyjaciół i było też kilku takich którzy zabiegali o moje względy. Jednak ja wybrałam Estrota znad wschodniego jeziora. Przy nim zawsze czułam się bezpieczna i szczęśliwa, choć nie wszystkim to było w smak. Szczególnie Wersen znad zachodniego morza nie mógł się z tym pogodzić. Podczas wręczania prezentów nawet skłamał przyznając się do tego który wybrałam, jednak gdy jego niegodziwość wyszła na jaw nie czekał do następnych wręczeń tylko w złości uciekł ze wstydem. Od tamtej pory nie widziałam go więcej aż do dnia w którym z córką uspokajaliśmy nazbyt wybujałe fale. To właśnie on je wywołał. Przyglądał się naszej pracy i jak widziałam nie mógł oderwać wzroku od Elie. Było to jakieś trzy księżyce temu. Potem go widziałam już tylko raz. Dołączył do mnie gdy zdmuchiwałam z piasku ślady ludzkich stup. Nie rozmawialiśmy długo, ale z tego co powiedział wynikało że choć go skrzywdziłam to w dalszym ciągu mnie kocha, jednak jeśli nie może być ze mną to oczekuje że pomogę mu związać się z Elie. W prostych słowach wybiłam mu to z głowy, jednak jego to nawet nie zdziwiło. Uśmiechnął się tylko i dodał. -Co miałem powiedzieć to powiedziałem. Pamiętaj jeśli chcesz jej szczęścia to mnie posłuchaj. Albo ja, albo śmierć i gorycz.
To były ostatnie słowa jakie od niego słyszałam. Nawiedzały mnie od tamtej pory straszne koszmary ,ale starałam się sobie wmówić że to tylko zwidy przerażonej matki i że wszystko ułoży się zgodnie z wyborami i uczuciem Elie. Nie mówiłam o tym nikomu gdyż prawdę mówiąc bałam się trochę śmieszności, oraz nerwowej reakcji mojego męża. Pewnie by zaraz wyruszył, żeby odszukać intruza który zagraża jego rodzinie, a on tu przecież był potrzebny. Jego córka właśnie przygotowywała się do ślubu. A w końcu to były tylko jakieś tam słowa.
-Jakieś tam słowa?!- zakrzyknął nerwowo król. -I co teraz?
-Łapać go. Szukać go. Odebrać księgę – odezwały się głosy z różnych stron sali.
Coraz bardziej narastający harmider przerwał dość ostro władca. - Ale gdzie? Szukaj wiatru w polu. O Wersenie nic nie słyszałem od co najmniej wieku.
Cisza która po tych słowach zapadła na sali oznajmiała niezbicie, że nie koniecznie znajduje się pod jej dachem ktokolwiek, kto miałby coś mądrego do powiedzenia.
-A Visen, najstarszy wiatr zachodni? -zapytał nieśmiałe Eltin. - On wszędzie bywał i wszystkich zna. Zapytajmy go. „On wie lepiej”.
-Tak, zapytajmy, odezwały się głosy z różnych stron. Wyczytać z nich można było nutę uznania, dla tego który jako pierwszy powiedział coś sensownego.
-Dobrze, ale gdzie on się podziewa? -przerwał okrzyki władca.
-Mieszka w starej grocie na północnym cyplu wielkiego morza -zawołał Alden z zachodu, serdeczny druh Eltina. - Miewa się nie najgorzej, choć coraz rzadziej wyrusza w długie podróże.
To co się zadziało po tych słowach można by jedynie porównać do cyklonu nad samotną wysepką. Wszyscy zebrani zapewne nie z nadmiaru odwagi, ale jak mi się zdaje ze sporej dozy ciekawości która to cechowała ten zwiewny naród, nie czekając nawet na sygnał dany przez króla ruszyli w kierunku wskazanym przez wesołego oblubieńca górskiej Rante.
Droga właściwie była wszystkim dobrze znana jednak z uwagi na sporą odległość do pokonania, a również fakt, że każda chwila nieuchronnie przybliżała ich do zachodu słońca, po którym wszystkie leciwe wiatry zasypiały snem kamiennym i nie szło ich dobudzić aż do rana, wszyscy niczym pędzący do mety peleton kolarski nie zważając na nic mknęli jak na złamanie karku. Zastanawia mnie tylko trochę co myśleli ludzie nad czuprynami których nagle przelatywał ten niespodziewany wyścig. Ci którzy wybrali się na popołudniowy spacer najprawdopodobniej do dzisiaj poszukują ulubionych czapek i tupetów, jednak tym którym akurat wtedy zachciało się romantycznej przejażdżki łódką po jeziorze szczerze współczuję przeżytych dramatycznych wrażeń zakończonych nieuchronną kąpielą w nie zawsze najczyściejszej, a już na pewno zimnej wodzie.
Ale do brzegu. Plątanina przeróżnych wiatrów gdy już dotarła do poszukiwanego miejsca dziwnie spokorniała i z szacunkiem ustawiła się półkolem zostawiając jego centrum dla władcy. Ten to spoglądając w niebo i widząc, że słońce nieuchronnie zbliża się do widnokręgu ruszył w stronę groty. Niespodziewanie z jej czeluści wyskoczył niewielki, suchy w swoich kształtach osobnik. -Witam jego zwiewność! -zawołał na poły radośnie a na poły z atencją. Co ciebie panie sprowadza w moje skromne progi? -dodał chyląc do pasa swoją wyłysiałą głowę.
-Witaj stary nauczycielu. Jakie to szczęście widzieć ciebie w tak dobrym zdrowiu -odparł władca.
-Z tym zdrowiem to bywa różnie, ale zapewne przybyłeś tu panie nie po to by wysłuchiwać całkiem sporej listy moich dolegliwości. Mów zatem w czym twój sługa może ci pomóc.
-Masz rację. Zostawmy te wszelkie konwenanse, a bo i czas nie po temu, a i słońce już wybiera się na spoczynek, a sprawa jest nie cierpiąca zwłoki.
-Zatem zamieniam się w słuch odparł starzec i przysiadł na wygładzonym powiewami kamieniu.
-Czy słyszałeś coś ostatnio Wersenie? Gdzie go możemy teraz znaleźć? -pytał król nerwowym głosem.
-A to o tego ptaszka wam chodzi. Wiedziałem że wcześniej czy później coś takiego przeskrobie ż, będzie się musiała nim zająć instancja najwyższa. Ale nie spodziewałem się że aż tak szybko. A co on to sprawił? -zapytał z nutą ciekawości w głosie.
-Nie teraz przyjacielu. Jutro ci wszystko opowiem. Mów teraz ty, bo nasz świat się wali.
-A to rozumiem, znaczy że przerósł swojego tatusia – odparł kiwając delikatnie głową. -On mieszka w północnej enklawie zachodniego morza, na niewielkiej wyspie, ale niełatwo tam się jest dostać. Przez ostatnie lata zebrał przy sobie sporą gromadkę różnego rodzaju wykolejeńców. Mówią że kiedyś na tej wysepce była baza kontrabandy związanej z prohibicją. On znalazł tam pod ziemią jakiś pokaźny skład wyskokowych płynów i teraz utrzymuje swoich kamratów na ciągłym rauszu, a oni tak tańczą że nikt od kilkunastu lat nie zdołał się na wyspę dostać.
-I co nie ma na to żadnego sposobu? -zapytał głosem w którym powoli zaczęły uciekać iskry królewskiej buty i pewności siebie.
-Zawsze jest jakieś rozwiązanie, ale to nie będzie bułka z masłem -odparł starzec i przeciągle ziewnął. -Wybacz panie, ale twojego sługę starość zaczyna przytłaczać -dodał i skierował się w stronę groty. Odchodzącą postać żegnały zatroskane oczy władcy, tłum stojących w ciszy wiatrów i on. Tajemniczy Ciąg Dalszy który nerwowo zaczął przybierać różnego rodzaju kształty i figury geometryczne. Robił to z wielkim zapałem jakby chciał rozwiązać problem kwadratury koła przed którym nieuchronnie stanął . Wszak był on jak skała blokująca mu na drogę do tego by mógł ponownie nastąpić.