Droga
którą się miłość z grzechem przechadza.
Tam swoje blaski księżyca nów,
w pełni pochował, w groby powsadzał.
Droga ta zbita niczym klepisko,
bo choć anioły nią chadzają,
to przecież mogły latać nisko,
lecz one skrzydła swe ciągają.
Idę tą drogą czasem w nocy,
jak każdy człowiek poraniony.
I choć na klucz zamknięta jestem
przez rany wpełznąć chcą demony.
Nie moja wina i nie twoja,
że noże w plecy pchasz uparcie.
Kiedy wydaje się, że cel bliski,
to lądujemy znów na starcie.
Nikt nas nie prosi o wybaczenie
my nie prosimy by móc wybaczyć.
Chcemy zapomnieć ziemskie istnienie
Odzyskać światło i mrok zatracić.
Ale przed nami ze snu wciąż droga,
i choć tam nie ma gór i zakrętów,
to wiemy- ona nie jest od Boga,
wychodzi z ludzkiej duszy odmętów.
Idą anioły, pędzą demony,
kurz niemiłości, niewybaczania.
Nie znajdziesz końca ani początku,
zrywasz się, krzyczysz-nie koniec spania...
Życie to sen jest i świat jest droga,
marna to opcja przespacerować.
Na skraju życia, gdy przyjdzie trwoga
kupić ciąg dalszy, mieć się gdzie schować.
A przecież kupić nic się już nie da,
ni sprzedać, choćby się nie wiem jak chciało.
Wszystko to nic jest, a nic jest wszystko
Droga donikąd i wciąż jej mało.