Sen ciszy
Godzina czwarta
Noc spływa z nieba jak ciężki atrament,
przysłaniając ścieżki, których już nie pamiętam.
Serce milknie pod warstwą cienia,
jakby chciało ukryć się przed własnym echem.
Szałas z konarów, kruchy jak życie
stoi pod dębem — strażnikiem czasu,
który widział tyle upadków,
że nie ocenia żadnego.
W śnieg wdrukowuję ślady dłoni,
jak pieczęcie na listach,
których nigdy nie wysłałem.
Lodowe igły nie ranią —
tylko przypominają,
że świat potrafi być równie ostry jak myśli.
Czerwona smuga znika w bieli,
rozpływa się jak wspomnienia,
które próbuję zachować,
a które noc zabiera bez pytania.
Oparty o pień
słucham drzew mówiących językiem,
którego rozumieją tylko ci,
którzy długo szukali siebie w ciemności.
Pled ciszy owija mnie miękko,
jakby las chciał, żebym na chwilę
przestał walczyć z własnym cieniem.
Sen przychodzi powoli,
nie jako ucieczka,
lecz jako delikatne zawieszenie świata —
przestrzeń, w której ból staje się mgłą,
a dusza wreszcie może odetchnąć.
LRD
Tarnów 26-11-2025
