Poranek
ożywiony świergotem ptaków
i naznaczony kilkoma kroplami rosy,
obudził mnie ze snu...
Słoneczne promienie wdarły się
do domu,
za nic mając krzywe spojrzenia,
rzucane przez kawkę
siedzącą na parapecie.
Przegrała z pragnieniem,
daremnie czekając na deszcz.
Przyniosłam jej wody.
Oparłam czoło o szybę
i w milczeniu szukałam natchnienia...
Przyjrzałam się swemu odbiciu
w łyżeczce do kawy
i nie mogąc go znieść,
w dłoniach Twych szukałam akceptacji.
Mam dobry plan na życie.
Pierwszy oddech, krok, myśl ...
Jestem, bez względu na ból,
trwam.