Calleja de las Flores
nazywają ją „Calleja de las Flores”
Choć to wąska drożynka, ulicą się zowie,
z kolorami argentyńskich libertadores.
W górę strzelają śnieżnobiałe kamieniczki,
dumne jak świstak - karminowe pelargonie,
jak konewki babcine- błękitne doniczki,
wszystko delikatne, zebrać można w dwie dłonie.
Dachy kłaniają się sobie nisko, do okien
zaglądają, skąd dźwięki „La Isla Bonity”
Liście kwiatów, specjalnie trzymają się bokiem,
by odsłonić na niebie dzwonnicę Mezquity.
I ludzi jest niewielu, powiedziałbym wcale,
podpatrują tylko - przechodząc głównym szlakiem -
przez ramię, czy coś ciekawego na końcu, ale…
nie wchodzą, bo cisza tu jakby zasiał makiem.
Na rogu w maleńkim sklepiku, sprzedawczyni
zadziwiona, skąd my tutaj żeśmy się wzięli.
Bo...dziwna to pora, z jakichś ziółek się dymi,
błogi spokój, wszyscy sobie drzemkę ucięli.
Gawędzę z nią jeszcze trochę, o Cervantesie,
zaskoczona tym, że go w Polsce również znamy,
dyskretnie zapisuje swój utarg w notesie,
pięknie nas żegna i odprowadza do bramy…
Cordoba 12-08-2019