Ale buty!
Długawa to historia, zjedzmy więc choć po ciasteczku.
By wyróżnić się z tłumu, pewien człek wymyślił sobie,
Że najszybciej zabłyśnie, gdy poszpera w garderobie.
Wytrwale szukał w szafie, i w najgłębszych zakamarkach,
Nic nie znalazł i buczy - Lepsze rzeczy na jarmarkach!
Dalej myślał co zrobić, jakiś czas mu to zajęło,
I na pomysł wpadł przedni, aż go na podłogę ścięło.
Do stolicy się wybrał i za całe oszczędności,
Postanowił coś kupić, dodać sobie tym świetności.
Zaślepiony pragnieniem, nie pomyślał nawet wtedy,
Że to może być klęska, że napyta sobie biedy,
Kupił sobie chłopina, nowiuteńkie buty w sklepie,
W domu jeszcze raz patrzy, wybałusza wielkie ślepie.
- A to będzie sensacja - mówiąc, ciężko łyka ślinę,
I do butów się śmieje, durnowatą robiąc minę.
Tak jak inni w miasteczku, parał się zwykłym rzemiosłem,
Lecz ambicje miał większe, niż na zawsze zostać osłem.
I drugiego nie znajdziesz, na calutkim, ziemskim globie,
Aby tak bardzo błyszczeć pragnął, w ulotnej ozdobie.
W tych jego zabiegach, wspiera go tłuściutka żona,
Na wszystkich i na wszystko, zawsze ciężko obrażona.
Doczekać się nie mogli, i jeść za bardzo nie chcieli,
Jęcząc - Jak długo jeszcze, do tej Palmowej Niedzieli.
W sobotę, w ciasnej izbie, wielką próbę urządzili,
Jak to jutro wypadną, jak jutro będą chodzili.
Nazajutrz już ubrani, pierwsi w rzędzie do kościoła,
Na nierównej ulicy, brudnej jak ta czarna smoła.
Nasz bohater w bucikach, żona go trzyma pod rękę,
Czym zaś bliżej kościoła, tym przeżywa większą mękę.
Nie potrafi w nich chodzić, kształt fikuśny jakiś mają,
Czubki w górę zadarte, i złośliwie z nóg spadają.
I stopy już obtarte, i bólu grymas na twarzy,
Każdy krok to katusze, każdy but sto kilo waży.
Żonę za suknię trzyma i boso wraca do domu,
Co za obciach, co za wstrząs, nie życzyć tego nikomu.
Ludziska zadziwieni, aż pootwierali gęby,
Ze śmiechu się zanoszą, pokazując czarne zęby.
A miała być urocza, bardzo cudowna niedziela,
W zamian najadł się wstydu, teraz pociesza go Hela.
Wieczorem mówi w łóżku, trzymając nogi w miednicy,
- Jak kulasy wygoję, znów pojadę do stolicy.