Modlitwa o spokój na morzu
Łapczywie oddech łapię między falą,
A nade mną kolejnych chmur oberwanie
I liczę, że i one się w końcu oddalą.
Skoro on tak odszedł, to łzy też przeminą,
Chyba, że na tratwie samej mi pisane,
Ale czy to moją musiało być winą,
Że na zawsze wcale nie było nam dane?
I znów do walki staję zebrana na nowo.
Nabieram sił do kolejnego ciosu.
Mimo że walczę już tak sama z sobą,
To zrzucę winę na zrządzenie losu.
I jakaś macka o serce się owija,
Zgniatając je w ostrym, jak ciernie, cierpieniu.
I krzyczy głośno "ty jesteś niczyja!",
Zamykając mnie w myśli mojej, więzieniu.
Trochę tu zimno, tak na łez tych jeziorze,
A okryć się mogę tu tylko żalem.
I może w nadzei- nie daj mi Boże,
obdarzyć mnie łaską miłości, darem.
Proszę Cię Panie, ocal mnie z dna tego,
Bo już tlenu w płucach mi brakuje.
Błagam, nie pozwól wrócić do niego,
Oddal te myśli, że coś nadal czuję.
Boję się tu spędzić jeszcze choć chwile,
I brzuch w panice swój obejmuje.
W którym niegdyś latały motyle,
A teraz kwas je w środku morduje.
Gardło związane łańcuchem goryczy,
wyszeptać modlitwy nie daje już rady.
A dusza o spokój prosi i kwiczy,
Zostawiając na skórze czerwone ślady.
Proszę Cię Panie, daj mi już wytchnienia,
I nie każ mi wracać więcej na morze.
Odbierz te chwile rozgoryczenia,
Nikt inny, jak ty, mi już nie pomoże.